Lubicie narzekać na polską służbę zdrowia?
To zobaczcie, jak
to jest w Holandii.
Kilka dni temu zostaliśmy poinformowani w
pracy, że jeden z naszych współpracowników, ciężko zachorował
na zakaźną chorobę o kryptonimie TBC. Zgodnie z tym, co
wyczytywała z biuletynu medycznego nasza pani Manager, szansa na to,
że my też wylądujemy w szpitalu w stanie krytycznym, jest
stosunkowo niewielka. I ona jest gotowa podjąć takie ryzyko, a my
możemy wrócić grzecznie do pracy. Na odchodnym, dodała jeszcze,
że pięć osób, które miały najbliższą styczność z pacjentem
zero (nazwiska nie podała, żebyśmy się nie stresowali) zostanie
poinformowanych listownie, o wezwaniu na badania sprawdzające,
mające wykluczyć roznoszenie się choroby dalej. Wujek Google
dopomógł sprawdzić, że ta cała Tuberocoś tam, to choroba znana
nam jako gruźlica. Gdzie indziej uznana za chorobę wygaszoną w
Holandii pojawiła się ponownie, bo ludzie przestali być
szczepieni. Wiadomo — szczepionki drogie są. Badania okresowe też
więc, zamiast wysyłać ludzi co roku na badania, wysyła się ich
raz na kilka lat. Chopin miałby tu przerąbane.


Lekarz
pierwszego kontaktu, a tylko do takiego wolno nam się udać,
przypomina dealera leków. Tzn. ty mu mówisz co Ci potrzeba, a on
nie badając Cię, ani nawet nie mierząc ciśnienia, sprawdza w
Google co to za lek i Ci go wypisuje, albo nie. Układ idealny, o ile
jesteś zdrowy. Badania? Po co? Skoro ty wiesz co Ci jest. Pamiętaj
jednak, że przed wizytą trzeba umówić termin, w innym przypadku
lekarz nas nie przyjmie. Gorzej jednak, gdy zdarzy nam się
rzeczywiście zachorować. Najpierw trzeba zadzwonić do rejestracji.
Wygląda to mniej więcej tak —
czyli ma pan 40 stopni,
gorączki, zawroty głowy? Aha! W takim razie proszę przyjść w
przyszły czwartek. Gdy jakimś cudem dożyjemy wizyty i w tym
czasie samo nam nie przejdzie, lekarz bez większego zagłębiania
się w historię choroby zapisze nam Panadol i odeśle do domu. Może
ewentualnie rzucić nazwę jakiejś choroby i zaproponować, abyśmy
sobie sprawdzili wszystko w internecie.

Zabawa zaczyna się, gdy
będziemy potrzebowali wizyty u jakiegoś specjalisty. I nie mówię
tu o kardiologu, czy neurologu. Nawet gdy chcemy się skonsultować z
dermatologiem czy ginekologiem nie możemy tak po prostu pójść do
przychodni. Najpierw musimy dostać skierowanie od naszego lekarza
pierwszego kontaktu. On jednak sprawdza wpierw czy nasze
ubezpieczenie pokrywa wizytę u specjalisty, a jeżeli tak jest, to i
tak niejako z urzędu nam odmówi i zapisze Panadol. Zgodnie z zasadą
do trzech razy sztuka, będzie nas tak odsyłał, aż w końcu
zrobimy mu Rejtana w gabinecie. Wtenczas łaskawie wypisze nam
skierowanie. Na kolejnym szczeblu, relacja lekarz pacjent wygląda
podobnie. Uwaga, jeżeli dostaniemy już wyznaczony termin (31 marca
2019 7.30 rano), to nie można o nim zapomnieć. Jeżeli z jakiegoś
powodów nie pojawimy się (bo nam się zapomniało, wyzdrowieliśmy,
albo zdążyliśmy umrzeć), to dostaniemy karę pieniężną.

To
może, choć pogotowie w nagłych przypadkach? Niestety, tu również
będzie ciężko o doraźną pomoc. Nie tak dawno kolega złamał
nogę. Tradycyjnie wykręcił numer ratunkowy, prosząc o dalszą
instrukcję i jak najszybszą pomoc, bo ze względów na nadmierne
czucie bólu, obawiał się, że tym razem Panadol może być
niewystarczający. Pani dyspozytorka zgodziła się, aby rzeczony
jegomość pojawił się na ostrym dyżurze, jednak dopiero za pięć
godzin, bo teraz było nazbyt tłocznie. Wskazała mu również,
który szpital go przyjmie. Jakby przyszedł na ostry dyżur bez
wcześniejszego telefonu, musiałby uiścić 50 euro kary. Oczywiście
o karetce nie mogło być mowy, przecież jakoś na rowerze z tą
złamaną nogą powinien dać radę. Gdy wreszcie po kilkugodzinnym
oczekiwaniu w poczekalni dostał się do chirurga, ten go opieprzył,
że przybył tak późno, bo kość zaczęła się już samoczynnie
zrastać, a trzeba ją przecież nastawić.

Dlatego jedyna rada
na holenderską służbę zdrowia to nie chorować. Aha tu muszę
opisać jeden ważny aspekt. W Holandii każdy musi być ubezpieczony
prywatnie. Najtańsze ubezpieczenie to ok. 100 Euro miesięcznie i w
ramach tego ubezpieczenia będą zapisywać Ci Panadol i to mniej
więcej tyle. Co więcej, istnieje tu coś takiego jak ryzyko własne.
Znaczy to, że pomimo odprowadzenia składki za ubezpieczenie, to i
tak za wszystko musisz płacić dodatkowo do pięciuset euro. Powyżej
tej kwoty wyręczy Cię ubezpieczyciel. Również lekarstwa dostajesz
za darmo w aptece. Nie ciesz się, bo co kilka miesięcy przychodzi
wyrównanie. To znaczy zbiorczy rachunek, który musisz wyrównać
swojemu ubezpieczycielowi za te leki co to je potrzebowałeś. Dla
porównania w Niemczech ubezpieczenie było jeszcze droższe, bo z
pensji schodziło ok. 10 procent, a drugie tyle dopłacał jeszcze
pracodawca. W naszym przypadku 560 euro miesięcznie (pensja ok.
2500). Drogo, ale jakoś tam działało (Niemieccy lekarze
preferowali unikanie lekarstw i częste otwieranie okien), w Holandii
jest taniej, tyle że nie działa. Dlatego, gdy następnym razem
będziecie chcieli narzekać na Polską Służbę Zdrowia, to
pomyślcie, że naprawdę może być gorzej. Bo w Polsce jak już
doczekasz się na wizytę, to ktoś Ci pomoże a w Holandii to tylko
Panadol.
LEO