poniedziałek, 9 lutego 2015

psy na pomarańczowo

Psy po Holendersku
   Holenderski pies to leniwy pies. To pies co mało biega, mało szczeka. To stwór co nawet mało chodzi. I tu się wszystko zgadza bo jaki pan taki czworonóg. Problem w tym że psy nie jeżdżą na rowerze, a przynajmniej nie wszystkie.
    W Holandii prawie każdy ma psa, a niektórzy nawet dwa. Pies jest trochę jak samochód, posiadanie psa jest uosobieniem z pewnego luksusu, gdyż pies nie jest zwierzęciem, mogącym być pomocnym w pracy, a środki na jego utrzymanie posiadać trzeba. Dlatego też stwierdzono, że posiadający psy są osobami zamożnymi, dysponującymi środkami na utrzymanie psa, więc mogą także płacić podatki. Bo w Holandii zawsze znajdzie się jakiś pies srający na ulicy I jakiś podatek, który będziesz musiał zapłacić. Innymi słowy Holandia to kraj psów na smyczy I opłat. I tu dochodzimy do paradoksu. No bo jak to jest, że Holendrzy, którzy są skąpi pozwalają sobie na psy, które im służą po to aby móc za nie płacić.


    Zacznijmy od tego, że pies w Holandii musi zawsze być na smyczy. No I z reguły trzeba to holendrom przyznać, że się na tej smyczy znajduje. Na sznurku ciągniemy futrzaka na wybieg. Bo w miastach na każdym osiedlu jest przynajmniej jedno miejsce, gdzie wolno czworonoga na chwilę wypuścić. Najpierw lustrujemy łąkę, czy nie ma innych czworonogów a potem spuszczamy kundla ze smyczy.
    Jeżeli nasz pies zna podstawy Savior vivre I nie gryzie innych psów to możemy go wyprowadzać grupowo. Jeżeli jednak jest aspołeczny to musi czekać przed wybiegiem w kolejce, aż łąka się zwolni. Na takiej łące człowiek nawiązuje różne znajomości I uczy się rozmawiać o pogodzie. Bo muszę tu dodać, że lud Nizin zawsze rozmawia o pogodzie. To taki narodowe hobby jak rowery, wiatraki I podatki. Taka forma wyprowadzania psów bardzo zacieśnia więzy sąsiedzkie. Sam już poznałem dzięki tej metodzie pół osiedla. Stajemy wtedy w kółku I rozmawiamy. A psy udają, że się bawią. Z reguły, po kilku minutach, psy też stają w kółku I czekają aż skończymy rozmawiać. Zauważyłem, ze Tesla z początku był wyjątkowo nieprzystosowany, bo zamiast stać, biegał I to wywoływał zamieszanie wśród psów stojących. Powoli jednak obserwuje, że on też nabiera holenderskiego zwyczaju stania w tłumie I rozmawiania o pogodzie. Pocieszam się tym, że ciągle tli się w nim choć odrobina polskiej duszy, więc zwyczajowo po naszemu ciągle na coś narzeka.
Jednak stojąc I rozmawiając w ludzkim gronie, właściciele psów cały czas obserwują, wypatrują I pilnują. Patrzą, który pies się zesra. Jak już któryś zabrudzi łąkę, to właściciel uzbrojony w woreczek foliowy idzie posprzątać. Inni odprowadzają go wzrokiem I sprawdzają czy na pewno kupę z wybiegu usunął. Dopiero jak klocek trafia do kosza na śmieci rozmowa rusza dalej. Przy czym taka kontrola dotyczy tylko innych właścicieli. Jak holender jest sam I nikt go nie obserwuje, to kupa najczęściej pozostaje w miejscu jej zrobienia. Ewidentnie, moim sąsiadom często zdarza się być nie obserwowanymi bo ulice są zasrane jak toaleta na dworcu w Pruszkowie. Swoją drogą jest na to proste wytłumaczenie. Nikt nie sprząta po milusińskich bo nie ma koszy na śmieci, to których można by wszystko potem wyrzucić. Sam się kilka razy przekonałem, niosąc potem woreczek z zawartością kilkanaście minut I rozglądając się gdzie by to tu wyrzucić. Kilka razy z tego wszystkiego doniosłem wszystko do domu. A przecież nie po to psa się wyprowadza, aby za nim kupy nosić.


    Surowe kalwinistyczne wychowanie nauczyło też Holendrów, że pies to po prostu pies, i w przeciwieństwie do Niemiec, psy się głównie trzyma w domu a nie zabiera do kawiarni albo sklepu. Psami się nie epatuje, nie chwali, nie podnieca. Psa się po prostu ma, karmi, wyprowadza i co najwyżej się za niego płaci. I te psy wyglądają na całkiem szczęśliwe jak sobie tak stoją i gadają o pogodzie.
LEO
Foty z Googla