poniedziałek, 13 lipca 2015

Praca po holendersku



   Holandia to chyba jedyny kraj na świecie, gdzie pracownicy mają co półtora roku trzy miesiące wakacji na koszt państwa. A wszystko przez głupie ustawodawstwo, które promuje wysyłanie ludzi na Kuroniówki, zamiast dać im spokojnie pracować na swoje emerytury.
   Ale zacznijmy od początku. Holandia to niewielki kraj w Zachodniej Europie, który dla wielu naszych rodaków mieni się jako ziemia obiecana. Dodam, że dotyczy to głównie tych osób, które tu jeszcze nie były. Z moich obserwacji wynika, że rajem to ciężko jednak nazwać, a większość okupujących Niderlandy polonusów, gdzieś tam z tyłu głowy wyświetla sobie informacje, że są tu tylko na chwile I w każdej chwili są gotowi wracać do Polski. Lata mijają, a oni wciąż tu tkwią – w końcu są na progu raju. ( choć z pewnością nie jest to raj podatkowy)



   W Holandii stosuje się zdecydowanie inny system zatrudnienia niż w Polsce, przy którym nasze śmieciówki to prawdziwy przywilej. W przeciętnej firmie większość pracowników pracuje jako personel tymczasowy (Flex) delegowany do pracy z rozlicznych firm pośrednictwa pracy. Działa to tak, że pracujesz jak normalny etatowy pracownik do momentu jak jest nieco mniej pracy, bo wtedy już nie pracujesz. Praw nie masz właściwie żadnych, bo przecież jesteś na fazie A. Co to są te fazy?
   To pewne zasady, na których człowiek zostaje zatrudniony (umowy o prace na czas określony). Pierwsze półtora roku to Faza A – nie mamy większych praw za to same obowiązki. Gdy kończy się faza A, zaczyna się faza B, to mniej więcej to samo co faza A, tylko że zarabia się ciut lepiej. Po tym powinna nastąpić faza C, która przypomina już umowę o prace na czas nieokreślony. Z fazą C jest trochę jak z Yeti. To znaczy: wszyscy słyszeli, ale nikt nigdy nie widział. Na końcu tej drogi jest stały kontrakt w firmie, w której się od kilku lat pracuje. Ale to są raczej takie miejskie legendy, bo odkąd Holandia została zalana falą polskiego Tsunami, nikt już stałych kontraktów nie dostaje. Po co wiązać się obowiązkami, gdy na każdym rogu można znaleźć kogoś, kto będzie pracował za najniższą stawkę. Dzięki temu mało kto wychodzi poza fazę A. I tu jest kruczek. Bo po fazie A musi być faza B albo musi ustać stosunek pracy na co najmniej trzy miesiące. (tyle wynosi bezrobocie w Holandii, a przecież to ponoć Polska jest tym strasznym i bezwzględnym krajem dla swoich obywateli).



   Takie przymusowe wakacje można spożytkować na wyjazd do rodziny, podróż, albo pracę na czarno. Ponieważ wszystkie firmy stosują podobny system zatrudnienia, co półtora roku dochodzi do przepływu pracowników z jednej firmy do drugiej, by po kolejnym okresie wrócili oni z powrotem. Tu wbrew przysłowiu zawsze wchodzi się z powrotem do tej samej rzeki. W Eindhoven są właśnie trzy takie firmy, które co jakiś czas wymieniają się pracownikami. Część moich znajomych porusza się od kilku lat po takim trójkącie, licząc w skrytości ducha, że kiedyś dostaną tak zwanego vasta (czyli stały kontrakt).

   Pełna tymczasowość utrudnia życie. Mając umowę góra na rok ciężko, jest planować spłatę kredytu mieszkaniowego albo brać samochód na raty. Rząd Holandii postanowił wyjść naprzeciw oczekiwaniom pracowników I zmienić prawo. Od lipca fazy mają zostać wydłużone, a pracowników na stałych kontraktach będzie można łatwiej zwalniać. Ma to ponoć spowodować, że przedsiębiorstwa będą chętniej zatrudniać ludzi bezpośrednio u siebie. Zobaczymy.
Jak widać, życie w Holandii to bajka pod warunkiem, że nie musisz na siebie zarabiać.
Jest jednak gorsza rzecz od pracy przez pośrednika. To praca przez Polskiego pośrednika. Wiele firm ogłasza się w krajowej prasie, oferując wyjazd do pracy w Holandii. Zapewniają dojazd, zakwaterowanie, ubezpieczenie itp. Obiecują ludziom złote góry, a jak już ich ściągną, to realia okazują się straszne. Mam kolegów, którzy muszą się gnieździć po kilku chłopa w małych pokojach, dojeżdżają do pracy kilkadziesiąt kilometrów (przy rozmiarach Niderlandów to jakby z drugiego końca kraju) I co tydzień dostają lub nie marne kieszonkowe. Cały czas czekają na wyrównanie pensji I muszą płacić kary umowne praktycznie za wszystko. Przypomina to nieco współczesne niewolnictwo, gdzie my meksykanie Europy sami siebie traktujemy jak zwierzęta pociągowe. Dlatego, jeżeli chcecie przyjechać do pracy w Holandii, lub znacie kogoś, kto powziął podobną myśl — ostrzegajcie przed polskimi pośrednikami. Lepiej przyjechać bezpośrednio na kanały I szukać pracy przez tutejsze biura pracy. One też kiwają polskich pracowników, ale z pewnością nie robią tego tak bezczelnie.LEO