środa, 22 marca 2017

Wybory po holendersku

Jak wybierają ludzie w rozsądnym kraju




    Jak pewnie widzieliście i słyszeliście w polskiej prasie i telewizji, w zeszłym tygodniu odbyły się wybory parlamentarne w Holandii. W naszym kraju i na świecie było wielkie poruszenie tym wydarzeniem. Dziennikarze trąbili o niebezpieczeństwie, jakim byłoby zwycięstwo nacjonalisty Geerta Wildersa, który zapowiadał walkę z Islamem i wyjście z Unii Europejskiej. Polscy politolodzy przeżywali, kształt przyszłej koalicji, liczyli ilość głosów opozycji. Tymczasem w Holandii wybory przeszły bez większego echa. To nie znaczy, że Holendrzy nie poszli głosować, jednak zrobili to bez całej tej medialnej otoczki. Poszli, zagłosowali i wszystko wskazuje, że wszystko będzie jak zawsze. Tymczasem po pragmatycznej decyzji większości holendrów, giełdy na świecie poszły w górę. Euro się umocniło, a europejscy liberałowie cieszą się i klepią po plecach.


    O ile wybory wygrała partia urzędującego premiera Marka Rutte (bądź Ruttego jak ktoś lubi deklinować), to z pewnością poza premierem zmieni się skład osobowy rządu. Wszystko to jest spowodowane tym, że holenderski system wyborczy, który nie uwzględnia progów wyborczych i proporcjonalnego rozkładu głosów, powoduje że do parlamentu wchodzi zwykle z piętnaście różnych partii. Uzbieranie większości koalicyjnej z tej mizerii osobowej trwa zwykle bardzo długo i musi pogodzić interesy kilku partii naraz. Jest to więc prawdziwy koszmar. Do tego czasu władzę kontynuuje dotychczasowy rząd. Bywało, że rozmowy koalicyjne trwały tak długo, że nowy rząd był powoływany dobrych kilka miesięcy po wyborach. Z naszego punktu widzenia istotne jest, że wybory przegrały partie skrajne. Bo jak kiedyś zauważył słusznie jeden pracujących ze mną Polaków (a nie podejrzewałem go o umiejętność myślenia), może by ten cały Wilders i zrobił wreszcie porządek z tą islamską hołota, ale pewnie potem wziąłby się za nas.

    Ważnym elementem holenderskiej polityki jest również wiek kandydatów. Liderzy przeważającej ilości partii kandydujących do władz są ciągle w wieku produkcyjnym. Są to więc ludzie, którym ciągle się chce. Są to też ludzie skorzy do kompromisów. Obecny premier, który był równocześnie poprzednim premierem i będzie też tym następnym - jest ogólnie rzecz biorąc -osobą o poglądach prawicowych. I pierwsza koalicja, której przewodził była, przechylona na prawo. Ta następna, której ponownie przewodził, była już centrolewicowa. Teraz, do końca nie wiadomo komu będzie przewodził pozatym, że przewodzić będzie. Co też istotne, gość rządzi od kilku lat, a w sumie to mało kto zapytany na ulicy wie, kto jest premierem. Bo skoro wszystko działa dobrze, to po co drążyć temat.
 

  Mnie jednak najciekawsza wydała mi się sama kampania wyborcza, której praktycznie nie zauważyłem. Oczywiście, jako że niestety ciągle nie mówię tym straszliwym językiem, to mój kontakt z lokalną telewizją jest raczej znikomy. Niemniej   jednak, nawet przeskakując z kanału na kanał, ani razu nie spotkałem się z jakimiś spotami telewizyjnymi. W radiu też raczej nie epatowali swoimi pomysłami na przyszłość Niderlandów. Miałem wrażenie, że dla holendrów ważniejsza była zbliżająca się kolejka Eredivisie niż wybory, po których rzekomo mieli zacząć strzelać do muzułmanów i burzyć podwaliny wspólnej Europy. Również na ulicach ilość i jakość plakatów wyborczych była tak niewielka, że ciężko było wywnioskować, czy to są kandydaci do Parlamentu, czy reklama sklepu z oknami. Wszystko skromne, niewielkie a przede wszystkim tanie. Bo po co inwestować w wielkie bilbordy skoro wszystko można znaleźć w internecie. Bo właśnie cała kampania wyborcza była przeniesiona do sieci i mediów społecznościowych. A przynajmniej tak mi opowiadali nieliczni Holendrzy, którzy zauważyli jakąkolwiek agitację polityczną. Agitowani czy nie to prawie 82 procent z uprawnionych do głosowania poszło do urn. Czyli zupełnie odwrotnie jak u nas, gdzie wszyscy żyją polityką, ale głosować to im się już nie chce.

Co ciekawe największy nacisk na tematy związane z wyborami miało moje dziecko w szkole. W ramach wychowania obywatelskiego dzieci uczyły się o wyborach w Holandii. Dziesięciolatki dowiedziały się, jakie są najważniejsze partie polityczne i jakie mają poglądy. Umiały rozszyfrować skróty partyjne, co jest nie lada wyzwaniem, gdy dwie największe partie mają same litery "V" w nazwach. Na koniec nauczycielka przeprowadziła im quiz na temat preferencji politycznych w klasie. Na podstawie pytań światopoglądowych, wyszło, że niemal cała klasa ma poglądy chadeckie. I właśnie chrześcijańskie centrum wygrałoby u nich wybory, co jest o tyle absurdalne, że ponad połowa dzieciaków jest wyznania islamskiego. Wygląda więc na to, że wbrew temu, co krzyczą populiści, mniejszości wyznaniowe (o ile to ciągle mniejszość) integrują się i przyjmują holenderskie wzorce kulturowe. Nikt nie będzie wychodził w Unii. A rozsądek społeczny i demokracja trzyma się dobrze, czego wszystkim rodakom w kraju ojców również życzę.
LEO
foty z googla