czwartek, 19 marca 2015

Zakupy w Holandii


Promocje po holendersku

    Holendrzy mają ciekawy sposób na wyprzedaże. Prawie nigdy nie obniżają ceny produktu. Zamiast tego dorzucają w zamian drugi produkt gratis. Jest to bardzo korzystne, pod warunkiem, że akurat masz gotówkę, aby ją zainwestować. To bardzo specyficzne metoda upychania towaru. Idziesz kupić proszek do prania, a wracasz do domu z dwoma. Tu nie ma problemu, bo proszek się nie psuje. No ale przykładowo, po co Ci dwa chleby? Chyba tylko po to, aby ten drugi wysechł w domu. Z reklam telewizyjnych wiem, że najciekawiej wyglądała oferta w sklepie optycznym. Za cenę jednej pary okularów dostajesz, dodatkowo dwie kolejne. Tylko po co Ci trzy pary takich samych patrzydeł. Zanim zepsujesz te pierwsze, to dwie pozostałe będą już niemodne. Tak jest prawie ze wszystkim. Możesz mieć dwie pary takich samych butów albo dwie identyczne piżamy. Jeżeli nie masz brata bliźniaka, to nie widzę w tym sensu.
    Prawdopodobnie chodzi o czyszczenie magazynów. Jedną z naczelnych cech Oleandrów jest niesamowite skąpstwo. Szkoci przy Pomarańczowych wręcz szastają pieniędzmi. Ci „Cholerni Kalwiniści” (jak mawia mój Niemiecki znajomy) mało i oszczędnie kupują, więc towar z reguły zalega na magazynach. Natomiast gdy coś pojawia się na promocji, to momentalnie znika z półek. W ten sposób sklepy mogą sterować zwyczajami żywieniowymi swoich klientów. Wystarczy, że drób jest na promocji, to wszyscy kupują kurczaka, a raczej dwa kurczaki (następny gratis). I na dwa dni całą Holandia zajada kotlety drobiowe. Potem wypychamy ze sklepu muszle, bo im się kończy termin ważności - na stołach goszczą owoce morza. Sklepy też są znane z braku rozrzutności. Tu nie jest tak, że gdy na mięsie kończy się data zdatności do spożycia, to trzeba cenę zniżyć. Tu jak coś sprzedają taniej, to znaczy, że termin ważności kończy się dziś wieczorem.

   W niektórych sklepach przed wejściem na halę można sobie zabrać skaner osobisty. Takie małe elektroniczne ustrojstwo pomaga Ci trzymać się w cenach. Każdy produkt, który wsadzasz do koszyka samemu skanujesz. Dzięki temu cały czas kontrolujesz co do centa ile pieniędzy wydasz. Jak już jesteś przy kasie, dajesz pani tylko ten skaner i pieniądze. Ona wbija twój wynik na kasę, i pobiera opłątę. Wszystko odbywa się na piękne oczy i nikt nie zagląda Ci do koszyka. Czasem jednak zostajemy poproszeni o skasowanie pięciu produktów jeszcze raz. To taki test prawdomówności. Nigdy nie ukradłem ze sklepu niczego świadomie, ale ze dwa trzy razy zorientowałem się w domu, że zapomniałem czegoś zeskanować. Trudno od jednego wyniesionego masła sklep nie zbiednieje. System ze skanerem jest dużo szybszy niż pani w kasie, ma jednak tę wadę, że gdy przychodzi do sprawdzania, człowiek zawsze sobie myśli, że o czymś zapomniał a potem jak sprawa wyjdzie na jaw to będzie straszny obciach.
   O wszystkich promocjach dowiesz się z gazetek reklamowych. Codziennie różnego rodzaju ulotki w hurtowych ilościach lądują u ciebie w domu. To nie jest tak, że gazetki reklamowe przychodzą raz w tygodniu. Nie, one się pojawiają u Ciebie co godzinę. Ulotkarze uzbrojeni w masę nikomu niepotrzebnej makulatury przemierzają bloki I osiedla - pakując co tylko się da w szpary w drzwiach. Po tygodniu zbierania makulatury można sobie wyłożyć cały pokój kolorowym papierem reklamowym. Ludzie najczęściej nawet nie spoglądają w te gazetki, bo trzeba być oszczędnym, a takie kolorowe ulotki mogą biednych kalwinistów na pokuszenie zwodzić. Do grzechu kupowania nakłaniać. Pakują je w kąt oklejają taśmą I raz na dwa tygodnie wystawiają przed dom do recyklingu. Bo porządek musi być. Ktoś mi kiedyś powiedział, że Holendrzy na zewnątrz udają wyluzowanych, by być jak Brytyjczycy, gdy tymczasem w środku są spięci I uporządkowani jak Niemcy.
    Jak ktoś nie ma ochoty kupować w sklepie (wszystkiego po dwa), to może się wybrać na targ. Raz w tygodniu na placu w centrum Eindhoven zjeżdżają się handlarze z całego świata. Przez kilka godzin, mały parking samochodowy zamienia się z ośrodek multikulinarny I multikulturowy. Można kupić frykasy z każdego zakątka świata. Hiszpańskie churros, belgijskie frytki, libańskie falafele czy tureckie coś tam. W powietrzy unosi się wymieszany zapach ryb, przypraw, kwiatów, egzotycznych owoców, tkanin. Nad targowiskiem przelatują mewy I rzucają się na wszystko, co nadaje się do zjedzenia. Co kilka minut zaczyna lać deszcz, (bo w Holandii wiecznie pada) wtedy wszyscy się chowają pod naprędce sklecone namioty I parasole. Deszcz zacina, powiewy wiatru targają tkaninami po całym placu. Handlarze ganiają za swoimi materiałami, krzyczą, wyrywają sobie towar. Na targu panuje prawdziwy chaos. Po kilku minutach deszcz ustaje, wiatr znika, mewy wracają a handlarze od nowa wykładają swoje towary. Na placu znów zaczyna panować miłą międzynarodowa atmosfera. Sprzedawcy nakłaniają do kupowania swoich towarów i nikt Ci na siłę nie wpycha dwóch rzeczy naraz, no chyba że podwójnie zapłacisz.

   I jeszcze jedna uwaga. Holendrzy na wszystkie zakupy jeżdżą (a jak!!!) na rowerach. Jest to jedyny słuszny środek transportu. Rowery są objuczone wszelkiego rodzaju sakwami I koszykami, do których przy sprawnym pakowaniu zmieści się zawartość całego wózka sklepowego. A potem jak muły pociągowe pedałują do domów objuczeni dobrem wszelkim, bo przecież wszystkiego kupili po dwa. Co prawda pod sklep można podjechać samochodem, ale trzeba by płacić za parking (w Holandii za wszystko się płaci), a to skąpemu kalwiniście nie przechodzi nawet przez myśl. Ale skoro się weszło między wrony to trzeba krakać tak jak one. No to wio!!! Jadę do sklepu zobaczyć co będzie dziś u mnie na obiad. Ach no I co będzie też jutro.

LEO 
Foty z Googla.

niedziela, 8 marca 2015

Auto, bus a może samolot

 Jak najlepiej dostać się do Holandii?


    Ciągle liczymy, że ktoś przyjedzie nas odwiedzić, dlatego wychodzimy z inicjatywą. Zamieszczam opis trzech form podróżowania na trasie Kraków Eindhoven, które sam przetestowałem. Każda ma swoje wady I zalety.
1. Samochodem własnym lub kolegi.
     Moja ulubiona forma podróżowania. Pakujesz pojazd, tankujesz I prujesz przed siebie po ślicznych szerokich I ciągle jeszcze darmowych autostradach. Największą zaletą tego rozwiązania jest dla mnie to (drogi gościu), że przy okazji wizyty będziesz mógł mi przywieźć cały zapas wiktuałów z kraju ojców. Za nocleg, wikt i opierunek, oczekuje kiełbasy, boczku i szynki. :) Ta forma podróżowania ma ten dodatkowy plus, że przy okazji waszego przyjazdu, przedostanie się do Holandii nieco płynów wysoko alkoholowych, które chętnie wspólnie opróżnimy. Odległość to ok. 1200 km z Krakowa. Czyli jakieś 12 godzin jazdy. Po drodze można obejrzeć prawdziwe perły niemieckiej architektury. Wrocław, Drezno, Lipsk, Getynga.
      Jadąc tą trasą, będziesz miał też przyjemność zgubić się w zagłębiu Ruhry. Zapewniam, że bez dobrego GPS-a jazda przez te sto kilometrów niemieckiej urbanizacji może spowodować prawdziwy zawrót głowy. Tablice drogowe w tym miejscu nie mają żadnego sensu, a ty drogi kierowco raz jedziesz na Dortmund, raz na Essen, potem znowu na Duisburg, cofasz się do Bochum, by znów odbić na Essen. A jak już ci się wydaje, że przejechałeś tę plątaninę autostrad to znów widzisz znak na Dortmund, który to już dawno minąłeś. Konia z rzędem temu, kto ogarnie to patrząc tylko na mapę. Gdy jednak jakoś przebijesz się przez zawiłości niemieckiej organizacji dróg (które wszędzie indziej są naprawdę świetne) dojedziesz do Venlo. I wpadniesz na płaskie jak deska terytorium Holandii. Tu pamiętaj o ograniczeniu prędkości do maksymalnie 120 km/h. Holendrzy wymagają powolnej jazdy po swoich drogach, wychodząc z założenia, że skoro u nich wszędzie jest blisko, to po co masz się człowieku spieszyć. Po minięciu granicy po 40 km dojeżdżasz do Eindhoven. Tylko się nie rozpędź, bo 20 km dalej jest już Belgia. Podroż samochodem polecam większym grupom zorganizowanym, dla których koszta paliwa rozejdą się na kilka portfeli. Auto ułatwi też wycieczkę do Amsterdamu tudzież Antwerpii, które nie bez żalu polecam obejrzeć bardziej niż gród Philipsa. Koszt przejazdu to ok. 100 euro w jedną stronę przy normalnej jeździe.
2. Autobusem lub busem


      Drugą metodą naziemną jest przejazd autobusem. Ta forma komunikacji jest opłacalna turystom indywidualnym zaopatrzonym w spory zapas bagażu. (tu upominam się o kiełbasę i Żubrówkę). Przejazd zajmuje jedynie 18 godzin w większości nocnych. W tym czasie można obejrzeć kilka dworców autobusowych i przystanków — zarówno po polskiej, jak i niemieckiej stronie granicy. Autobus firmy Mądrel Trans (świetna nazwa dla przewozów zagranicznych) zawiezie was do samego Eindhoven. Spędzimy ciekawą noc w towarzystwie rodaków wracających lub wyjeżdżających na Saksy. Prawdziwa gratka dla fanów gwary śląskiej. Podróż nam umili kilka hitów filmowych. Mnie trafiły się takie perełki jak „Och Karol 2, „Mój przyjaciel delfin 2”, „Vinci, czy ” Przychodzi facet do Lekarza. Choć  bogata filmografia z pewnością zawiera jeszcze wiele fascynujących pozycji. Autobusy oprócz profilowanych (co wcale nie zanczy, że wygodnych) foteli, wyposażone są w toaletę (której uprasza się nie korzystać) I WiFi. O możliwości podłączenia się do Internetu pani pilotka poinformowała mnie na dwieście kilometrów przed Krakowem. Jeżeli ktoś wie wcześniej, to może sobie poserfować. Zdecydowanie najciekawszy element tej wycieczki to nocna wizyta na dworcu autobusowym w Berlinie. Nikt nie wsiada, nikt nie wysiada, a Berlin nie jest nawet po drodze. Nie zapominajmy jednak, że co stolica to stolica. Autobusy kursują niemal codziennie a koszt to do 50-80 euro. Można też zamówić transport busem. Zaletą jest, że kierowca zabiera nas spod samego domu. Wadą natomiast to, że nie wiadomo ile nocy z rzędu pan kierowca nie spał (jeżdżąc w kółko to tej trasie). Dlatego opcja "bus" jest raczej dla odważnych.
3. Samolotem

       Najszybciej I najwygodniej jest oczywiście lecieć samolotem. Bilety w Ryan Air można kupić z kilkutygodniowym wyprzedzeniem za 20-30 Euro. Z tygodniowym cena wzrasta do ok. 60 Euro. Co dalej jest bardzo korzystnym rozwiązaniem dla weekendowych turystów. Krótki pobyt poparty jest niewielkim bagażem, który można zabrać na pokład. Zdecydowanie największą wadą lotniczego rozwiązania jest brak możliwości przeszmuglowania płynów wyskokowych na wielką nizinę. Trudno, w taki przypadku będziemy się posiłkować wytworami lokalnych gorzelni. Również czas lotu (ok. 2 godz.) przemawia za tą opcją podróżowania. Co więcej, Eindhoven ma połączenia lotnicze z wszystkimi większymi miastami w Polsce. A to się chwali, bo nie trzeba nigdzie dojeżdżać. Również lotnisko Eindhoven jest w rzeczywistości w samym Eindhoven, więc odpada problem dojazdów. Wygoda w tanich liniach lotniczych jest oczywiście problematyczna, choć mi się ostatnio udało wylosować miejsce w pierwszym rzędzie. To taka biznes klasa w wydaniu Ryan Air. Było więcej miejsca na nogi, miałem też bliżej do toalety. Same zalety. W tym roku uruchomione zostało również połączenie linią KLM na trasie Kraków – Amsterdam. Ponoć cena ma być stała 100 euro. Choć dokładne zbadanie sprawy tego nie potwierdzają. Na trasie lata też Eurolot, ale zdaje się, że właśnie zbankrutował.
       Dlatego ponawiam zaproszenie dla wszystkich chętnych. Jest gdzie spać, co zjeść I gdzie się umyć. Eindhoven samo w sobie jaj nie urywa, ale blisko stąd do wielu ciekawych miast I atrakcji turystycznych. Dlatego śmiało piszcie I wpraszajcie się. Na pewno się pomieścimy. Zapraszamy.
LEO