środa, 11 listopada 2015

Kierowanie na pomarańczowo

Ciężko być holenderskim kierowcą
    Jeździć samochodem w Holandii to prawdziwa udręka. Mimo prawdopodobnie najgęstszej w Europie sieci autostrad, równych jak stół szos i niewielkich odległości, poruszanie się po tym kraju nastarcza wiele problemów. Nawet nie chodzi o to, że mamy tu najdroższe paliwo w na Starym Kontynencie. Nie będę już tu wspominał o podatkach od samochodów, które często przekraczają rzeczywistą wartość pojazdu. Pominę milczeniem holenderski park maszynowy, którego średnia wieku jest starsza nawet od tego jeżdżącego po polskiej Ścianie Wschodniej.


     Najgorsze w tym płaskim kraju są ograniczenia prędkości. Jako osoba skąpa i z natury ostrożna, staram się jeździć zgodnie z przepisami. Jestem świadomy, że mandaty w Zachodniej Europie, znacząco odbiegają poziomem nawet od nowego polskiego taryfikatora wykroczeń drogowych. No ale bez przesady. Stosując starą polską zasadę. Limit prędkości plus 10km/h gratis, plus kolejne 10km/h, bo przecież zdążę wyhamować, plus kolejne 10km/h tolerancji – wychodziłem z założenia, że i tak jeżdżąc rozsądnie, nie rozbiję banku. W końcu od prawie roku podróżowałem polskim autem (krakowskie blachy) po wielkiej depresji i nigdy nikt się o mnie nie upominał. W końcu po prawie roku, ze względu na szacunek do króla i jego wydatków, postanowiliśmy przerejestrować samochód na żółte holenderskie numery. Przyznaje, że w decyzji pomógł nam list od tutejszego urzędu podatkowego, który grzecznie zapytywał, czy aby nie mam takowego pojazdu, za który mógłbym uiszczać drobną opłatę na utrzymanie dróg. Ponieważ, list spowodował, że w razie kontroli, udawanie niepiśmiennego głupa z Europy wschodniej, nie wchodziło już w rachubę, postanowiliśmy się ucywilizować. Krótkie wyliczenia podatku za dotychczasowego Diesla combi, szybko przekonały nas do zmiany środka lokomocji na inny, tańszy w opłatach model. W ten sposób zamiast czerwonego Auta mamy nowsze mniejsze za to zielone.


     I wszystko było pięknie! Cenę kredytu, ubezpieczenia, podatku, paliwa (jakieś dwie średnie krajowe) jakoś wkalkulowaliśmy w budżet. Czego się nie robi dla jego wysokości! Aż po dwóch tygodniach dostaliśmy pierwszy list od miasta Eindhoven. List stwierdzał, że Zielony, jechał za szybko i należy się 33 Euro. I to był szok, bo pomiar prędkości wyniósł 57 km/h na drodze do 50. Jako że błąd pomiarowy wynosił 4km/h, zostało stwierdzone, że wykroczenie było poważne, bo wynosił aż 3 km/h. Przyznaje, że był to pewien szok. Dlatego skierowałem słowa potępienia w kierunku żony. Na co moja połowica czarno na białym, wykazała mi, że tego dnia to ja kierowałem. Temat rozniósłby się po kościach, gdyby nie to, że w następnym tygodniu, przyszedł następny list. Pomyślałem — może to ponaglenie — ale nie, nic podobnego. Tym razem było 70 euro, a limit przekroczony o jakieś 6 km/h. Nie trzeba było czekać długo, a zaraz pojawiły się kolejne kwoty i kolejne ulice, na których stały zainstalowane radary.

    Szybko i boleśnie się przekonaliśmy, że radary są praktycznie na wszystkich ulicach w tym zafajdanym mieście. Limity też są brane z kapelusza. Przez cztery lata jeżdżenia po Niemczech nauczyłem się, że znaki drogowe są stawiane w jakimś celu. I jak stoi napisane 80 na zakręcie, to możesz być pewien, że jadąc 90, to cię z tego zakrętu wyrzuci na pobocze. W Holandii takich zasad nie zauważyłem. Wszędzie jest 50, za miastem 80 (ale i tak są wszędzie dodatkowe ograniczenia). Na autostradach zaś z reguły 120. Są jednak wyjątki. Między Amsterdamem a Utrechtem przez 30 kilometrów jest sześciopasmowa Autostrada, na której nie wolno przekroczyć stu na godzinę. Radary zaś rozstawiono co pięćset metrów. Powiem szczerze, że taka ślimacza jazda po drodze przypominającej lotnisko powoduje sporo frustracji. Czasem jakiś Krezus się wyłamuje i jedzie ze 110, po chwili jednak błysk flesza przypomina wszystkim, że cena przejazdu tego pana właśnie znacząco wzrosła.


    Całe szczęście, że Holendrzy z rzadka wysyłają upomnienia do Polszy, bo pewnie przez ten rok uzbieraliby u mnie na mały odrzutowiec. Pewnie, jakbym wiedział, ile będę musiał się dodatkowo dokładać do budżetu miasta, to pozostałbym przy stary pojeździe igrzecznie udawał idiotę dalej. Niestety za późno. Teraz znowu siedzę i wypatruje listonosza z kolejnym listem od władz miasta. Rozumiem też, dlaczego moi wszyscy sąsiedzi wożą się takim szmelcem. Faktycznie, jeżeli każdy jadąc do sklepu musi doliczyć co najmniej 33 euro (w jedną stronę), to ciężko sobie pozwolić na lepsze i broń boże szybsze auto. To też tłumaczy, dlaczego miłośnicy koloru pomarańczowego tak głośno protestowali przeciwko opłatom za drogi w Niemczech. Po prostu tylko na niemieckim autobahnie holender może wcisnąć czwarty i piąty bieg i mieć odrobinę przyjemności z jazdy.
Dlatego moi drodzy pamiętajcie. Po przekroczeniu granicy w Venlo, noga z gazu. Bo inaczej wizyta w Holandii zostanie wam na długo w pamięci (waszego rachunku bankowego).
Leo
Foty z Googla