środa, 8 kwietnia 2020

Inteligentny Lock down – czyli jak nie zamykać lasów



    Cały świat od kilku tygodni żyje właściwie tylko jednym tematem, czyli Koronawirusem. Dlatego chciałbym przybliżyć wam, jak sytuacja wygląda w Holandii. Kraju o największym zagęszczeniu mieszkańców w Europie, w którym temat pandemii jest równie głośny, jak wszędzie indziej a kwestia przestrzegania zasad jest zawsze nieco problematyczna.
Na wstępie muszę zaznaczyć, że tekst ten piszę wieczorem siódmego kwietnia i jutro sytuacja może się diametralnie zmienić, chociaż wydaje mi się to mało prawdopodobne. Aby przybliżyć liczby, do tej pory zachorowało ok. 20 tys. osób, z czego 2 tys. zmarły. Jest to jeden z najwyższych jak nie najwyższy współczynnik śmiertelności do ilości zachorowań
na świecie. W dalszej części spróbuje wyjaśnić dlaczego.

     Zacznijmy od tego, że kwestia wybuchu epidemii w Holandii, była oczywista właściwie od momentu, w którym cały dramat zaczął się we Włoszech. Powód jest prosty, znaczna część zamożnego społeczeństwa lubi jeździć na nartach i chętnie robi to we Włoszech (bo w Holandii byłoby to trudne). A że były właśnie ferie, więc wielu Holendrów (plus autor tego tekstu) wracali do domów z pewną obawą. Nie oszukujmy się, na autostradzie przez przełęcz brenneńska, praktycznie każde auto było na żółtych rejestracjach. Było więc tylko kwestią czasu kiedy cyrk zacznie się w Niderlandach.

    I tu od razu zaskoczenie. O ile ja sam poddałem się dobrowolnej tygodniowej kwarantannie (na dwa mi w pracy nie pozwolili, bo robota sama się nie zrobi), o tyle nie było takiego wymogu w szkołach. Wytyczne ministerstwa były jasne. Tylko osoby o wyraźnych objawach chorobowych były PROSZONE o pozostawanie w domach. Reszta, niezależnie od okoliczności miała normalnie chodzić do szkoły. I gdy praktycznie wszystkie dzieciaki w Europie wylegiwały się na kanapie, grając w PlayStation, mali Holendrzy przez jakiś tydzień dłużej maszerowali raźnie do szkoły. W Gimnazjum Krzysia nie zmienił tego nawet fakt, że jedna z uczennic została pozytywnie zdiagnozowana na obecność wirusa. Dyrektor stwierdził, że szansa zarażenia innych nie była taka duża i on nie widzi problemu. Dopiero pod dużym naciskiem międzynarodowej opinii społecznej i z dużym opóźnieniu ministerstwo edukacji w końcu podjęło decyzje o zamknięciu szkół. Co istotne już na drugi dzień zostały uruchomione zdalne lekcje przez tablet. Dzieciaki siedzą ciągiem po 6-7 godzin nad lekcjami. Nauczyciele realizują normalny program nauczania tylko nieznacznie zmodyfikowany pod nowe okoliczności. Co więcej, jeżeli rodzice nie mają co zrobić z dziećmi, bo pracują, to szkoły nadal są otwarte, a dzieciaki będą się uczyć pod okiem szkolnych opiekunów. Właśnie trwają rozmowy na temat egzaminów maturalnych i jak zostaną one przeprowadzone w czasie kwarantanny. Bo to, że się odbędą, nie budzi wątpliwości.

      Holenderskie pojęcie – inteligentny lock down. „Koronawirus jest wśród nas i pozostanie z nami” - to słowa Marka Rutte premiera Niderlandów, który w drodze wyjątku (a nie rutyny jak u nas) wygłosił orędzie do narodu. Premier powołując się na ekspertów (z którymi się konsultował, co nie jest takie oczywiste w innych krajach) nie owijał w bawełnę i powiedział wprost, że szczepionki ani cudownego leku nie ma i na pewno jeszcze długo nie będzie. Co więcej, duża część społeczeństwa się zarazi. I tylko tak budując zbiorową odporność, będą w stanie uratować tych, którym wirus najbardziej zagraża. Wirus będzie maksymalnie, jak się da, kontrolowany, aby rozprzestrzeniał się fazowo i nie utopił Holenderskiej służby zdrowia. Tu warto wspomnieć, że Holandia ma mniej łóżek do intensywnej terapii przypadających na mieszkańca niż Polska. W Niderlandach oczywiście zamknięto kina, teatry, salony masażu, burdele, natomiast knajpy mogą pracować tylko dla klientów zamawiających na wynos. W przeciągu kilku dni działań rządu zaufanie do premiera wzrosło z 40 do 70 procent.

      Większość zwykłych sklepów jest otwarta. Ilość osób w sklepie kontroluje się za pomocą obowiązkowych wózków sklepowych. Klientów może być kilkudziesięciu i sami pilnują, żeby zachować obowiązkowy odstęp 1,5 metra. Po oddaniu wózka jest on dezynfekowany przez obsługę. Kolejek nie ma, bo ludzie mogą kupować cały dzień. Nie było też paniki w sklepach, choć początkowo ludzie też chcieli robić zapasy. Premier szybko przypomniał, że Holandia jest drugim co do wielkości eksporterem żywności (o ironio przy ich guście kulinarnym) na świecie. Oraz że produkuje cztery razy więcej żywności, niż jest w stanie przejeść. Pojawiły się za to szyby oddzielające kasjerów od klientów i praktycznie ograniczono zakupy za gotówkę, przechodząc kompletnie na płatność zbliżeniową. Zniknął za to ze sklepów cały zapas paracetamolu, bo lokalsi wierzą, że jest tani i dobry na wszystko. Świat obiegła też informacje, że zamknięto coffeeshopy. Przeddzień ludzie ustawiali się w długich kolejkach, aby zrobić zapasy. I rząd się ugiął. Po dwóch dniach z powrotem je otworzył. Tu się płaci za wysokie podatki od legalnych narkotyków, by z tego rezygnować.

    Wszystkie branże przemysłu pracują normalnie przy zachowaniu, różnych środków ostrożności jak mierzenie temperatury przy wejściu i zachowanie odstępu czasowego pomiędzy pracownikami zaczynającymi na odmiennych zmianach. Wszyscy pracownicy biurowi pracują z domów. A zarządzanie firmami i handel przeniósł się online. Z pracy wyleciało też wielu pracowników bez stałych kontraktów. (tu oczywiście każda okazja jest dobra, żeby nie płacić w większości imigrantom). Wielu pracowników zresztą zwinęło się do domów, zanim zamknęli granice. Wiec budowlanka (Polsko Bułgarska domena) stanęła. Rząd obiecał konkretne wsparcie firmom, które z obowiązku zamknięto na czas epidemii. Tam, gdzie obroty spadły do zera, państwo dopłaci 90 proc do pensji pracowników. Przy spadku obrotów o 20 proc, rząd dopłaci 10 proc do wynagrodzeń. Niestety te wszystkie dotacje, w niewielkim stopniu dotyczą pracowników tymczasowych. Oni jak zwykle są na lodzie.

    Kilka słów o samych Holendrach. Teoretycznie nie mogą spotykać się w grupach większych niż 3 osoby. Mogą za to swobodnie poruszać się po ulicach przy zachowaniu zdroworozsądkowych odstępów. Zieleń miejska i lasy są dostępne, choć w ostatni weekend w Amsterdamie wprowadzono limit osób wpuszczanych do parków. Holendrzy stosują te zasady dość wybiórczo. Zamknięto za to plaże, bo nastolatki nie przestawały robić imprez. Ludzie z jednej strony potrafią przejść na drugą stronę ulicy, by zachować odstęp od Ciebie, by zaraz potem udać się do znajomych na imprezę i siedzieć w kilka osób popijając piwo. Dzieciaki nie chodzą do szkoły, ale na podwórko grać wspólnie w piłkę już tak. Bardzo zabawnie wyglądają grupy znajomych, którzy ustawiają się w małych trzyosobowych grupkach, by potem się w tych grupkach wymieniać. Policja podchodzi do tego raczej z dystansem i bardziej upomina niż karze. Śmieszne są też grupy biegaczy utrzymujących półtorametrowe odległości, krzyczące do siebie miast rozmawiać. Ludzie podchodzą do tego z rezerwą i przymrożeniem oka. Są czujni, ale nie popadają w paranoje.

    Holendrzy wiedzą, że na dłuższą metę nawet ich bogaty kraj nie wytrzyma długo takiej kwarantanny, dlatego szukają sposobów, do jak najszybszego powrotu do normalności. Choroby chorobami, ale najważniejsza jest gospodarka i pieniądze. Prowadzone są właśnie próby wprowadzenia specjalnych znaczników na telefonach, które śledziłyby obywateli podejrzanych o zakażenie wirusem, dzięki temu ma być możliwość natychmiastowego odszukania osób mogących się zarazić wirusem. Telefon nie dość, że miałby śledzić twoje ruchy to jeszcze informować cię czy w okolicy nie ma osób zakadzonych wirusem. Zakrawa to pod niebezpieczną inwigilację, ale na czas epidemii może wejść w życie. Na pewno pozwoli to na rozluźnienie lock downu.

    Na koniec, może warto wspomnieć, dlaczego w Holandii jest tak wysoki współczynnik zgonów do zachorowań. Są ku temu dwie racjonalne przesłanki. Po pierwsze, najprawdopodobniej wielu przypadków się nie rejestruje. Osoby o symptomach zakażenia mają zgłaszać się telefonicznie. Przy łagodnych objawach nie testuje się ich na koronawirusa. Dostają instrukcje, kwarantanne i leki łagodzące objawy. Testuje się tych, którzy wymagają leczenia, ewentualnie ich rodziny. Drugim aspektem jest ich protestancki stosunek do życia i świata. Nie zapominajmy, że to kraj legalnej eutanazji. Wiele osób w pewnym wieku podpisuje deklaracje o niepodtrzymywaniu ich sztucznie przy życiu. Osoby takie po prostu nie są hospitalizowane (również z przyczyn czysto finansowych to się nie opłaca). Brzmi to strasznie, ale pamiętajmy, że mamy do czynienia z trochę inną kulturą i światopoglądem. Starsze osoby, są wprost pytane, czy chcą być hospitalizowane, i część z nich trochę z troski o innych postanawia tego nie robić. Dzięki temu sprzęt jest używany przez osoby o większych szansach na przeżycie. A średnia wieku osób zmarłych jest ok. 80 roku życia. Jest to pewien rodzaj odpowiedzialności społecznej, której często Polakom trudno jest zrozumieć.

     Dlatego, gdy czytam o zbiorowej polskiej panice związanej z pandemią, to nie mogę jej do końca zrozumieć. Tu w Holandii szansa zarażenia jest znacznie większa niż w Polsce, ale ludzie pochodzą do tego jakoś spokojniej. Zdrowy rozsądek obywateli jest większą gwarancją bezpieczeństwa niż absurdalne zakazy i nakazy. Wasze zdrowie i zobaczymy się, gdy znów otworzą nam granicę.
Leo
Foty z Googla