poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Polska Wioska

Polska wioska Holandia
    Słyszałem kiedyś o pewnej polskiej hrabiance, która na skutek ciężkich kolei losów, wylądowała w końcu na chicagowskim Jackowie. Mimo że w Ameryce spędziła większość swojego życia, nigdy nie nauczyła się ani jednego słowa po angielsku. Argumentowała to, że nie będzie gadać z tą całą hołotą w ich języku, bo nie widzi takiej potrzeby. Podobne podejście mają niestety nasi rodacy w Holandii, którzy bynajmniej nie pochodzą ze specjalnie arystokratycznych rodów. Zamiast szlacheckiego Hotelu Lambert tworzą raczej lokalny Grójec. Dominującym językiem jest tu polski przeplatany w co drugim słowie wyrazem a jakże — kurwa.



     Polska inwencja, która się przejawia tym, by zrobić wszystko, aby się języka holenderskiego nie nauczyć, jest wręcz niesamowita. Mieszkając na zachodnich nizinach w kilka miesięcy, można sobie zorganizować życie w taki sposób, by nie musieć używać ani jednego słowa w języku lokalsów. Gościnni Holendrzy i tak wychodzą z założenia, że ich język jest nikomu do niczego niepotrzebny i swobodnie komunikują się po angielsku, niemiecku i francusku. Niestety polski jest poza ich zasięgiem. Co prawda moi holenderscy współpracownicy znają kilka istotnych polskich wyrażeń jak: liż mi jaja albo jebać stare baby i moje ulubione — Do domu? Nie ma kurwa do domu. :) to jednak jest zbyt ubogie słownictwo, aby porozmawiać o na przykład o operze albo fińskim teatrze muzycznym.

     Krajanie znad Wisły byli co prawda początkowo wysyłani na koszt lokalnego podatnika na kursy integracyjne i językowe. Nasi w przerażającej większości traktowali te kursy jak dziewiętnastowieczną rusyfikację i z wielkim zapałem robili wszystko by się niczego nie nauczyć. Opór był tak silny, że pragmatyczni Holendrzy dali sobie wreszcie spokój. Sami przyswoili kilka komend (sibko, kurwa sibko), by móc się porozumieć ze swoimi pracownikami. Bo to trzeba oddać naszym rodakom, że solidnością I szybkością pracy, kompletnie przykryli czapką tutejszych (również tych o innych kolorach) pracowników. Możecie być praktycznie pewni, że wszędzie gdzie tylko nie trzeba rozmawiać z klientem, wszyscy fizyczni są Polakami. W niektórych firmach wszystkie formalności kadrowe załatwiane są po naszemu, bo inaczej nie byłoby komu przyjść do roboty.

       Jednak praca to praca, a życie to życie. O ile w robocie można często robić za niemowę, to jednak w codziennym życiu trzeba czasem coś załatwić oralnie. Okazuje się jednak, że nasi również z tym sobie poradzili. Możecie być pewni, że cokolwiek przyjdzie wam załatwić, możecie to zrobić z naszym rodakiem. W takim Eindhoven, gdzie żyje kilka tysięcy miłośników ogórków kiszonych, wszystko załatwisz po naszemu. Fryzjerka – nie ma problemu, jest polka. Księgowa – również. Specjaliści, mechanicy, muzycy, fotografowie — wszystko, czego potrzebujesz. Ostatnio zameldowali się nawet lekarze. W każdy weekend przyjmuje kilku polskich internistów. Jak więc widzicie nawet diagnozę mamy po polsku. W niektórych branżach jest wręcz mordercza konkurencja. Remonty, okna, meble — tam jest do wyboru do koloru. Potrzebujesz porady psychologicznej, a może profesjonalnego wedding plannera, czy też dietetyka. Możesz zamówić portret albo tort urodzinowy, strzelić sobie tatuaż, a jak nie masz czasu, to znajdzie się ktoś, kto zmajstruje za ciebie skręty z tytoniu. Jest nawet wróżka Magda przewidująca twoją przyszłość w Holandii — porady telefonicznie, mailowo lub osobiście. Moim faworytem jest tzw. „Polak za dyszkę”. Potrzebujesz gdzieś dojechać. Nie ma problemu. Jest gość pod telefonem, po całym Eindhoven zawiezie Cię, gdzie chcesz i kiedy chcesz. Stawka, zawsze 10 euro. Seksualnie też można się zaspokoić nie znając języka. Co najmniej kilka okienek w dzielnicy czerwonych latarni obsługiwanych jest przez niewiasty z Polski.

      A zakupy? No przecież. W samym Eindhoven jest 4-5 polskich sklepów. Jest nawet supermarket. Produkty na bieżąco przysyłane z Polski. Co więcej, w dużych holenderskich marketach jest zawsze kącik z produktami znad Wisły. To samo tyczy produktów zgoła niespożywczych. Opony? Jest oponeo.nl, wyjazd zagraniczny? Proszę bardzo – wycieczki.nl. Można by tak długo wymieniać.
Lokalni rodzimi biznesmeni, kręcący lody na swych ziomkach nie dostrzegają tylko jednego. My stanowimy w Holandii zaledwie 1-2 proc. Gdyby rozszerzyć swoją ofertę o lokalsów, to dopiero można by robić interesy. Mówiąc kilka słów po holendersku, można tu przeżyć całe życie w polskiej wiosce. Zastanawiające jest, o ile to życie byłoby pełniejsze, gdybyśmy się nie ograniczali jedynie do nas samych. Może to jest ciekawa nisza. Skoro nie my holenderskiego nie możemy przyswoić, to może Holendrzy jednak nauczyliby się polskiego. Na pewno jest kilku Polaków, którzy nauczą ich gadać po polsku. Tylko sibko kurwa sibko!
Leo