środa, 10 lutego 2021

Śnieg w Holandii!

 

O tym jak typowe zjawiska pogodowe powodują nietypowe zachowania.

Szaleństwo! w Holandii, wreszcie spadł śnieg a ludzie zwariowali (większość z radości)!

    Choć pewnie część z was z Holandią kojarzy jakieś stare obrazki z zaśnieżonymi wiatrakami, zamarzniętymi kanałami i tym podobnym zimowym klimatem, to muszę was rozczarować. Ta pora roku w Niderlandach ma niewiele wspólnego z białym szaleństwem. 



 

    Zima NL w zasadzie ogranicza się do niskiej temperatury, silnego wiatru, deszczu, ponurej pogody i wszechobecnej szarzyzny. Czyli zero magicznej atmosfery. Nadmienię, że jak się nad tym zastanowić, to lato często wygląda podobnie, ale skupmy się na zimie. Bo oto w całej Holandii po raz pierwszy od 10 lat mieliśmy do czynienia z burzą śnieżna i opadami śniegu, które utrzymały się dłużej niż kilka godzin. Warto zaznaczyć, że burza śnieżna połączona z silnym wiatrem i brakiem jakiegokolwiek wzniesienia to nie są wcale przelewki. Niema tu praktycznie nic co może nas osłonić przed mroźnymi podmuchami. Generalnie temperatura odczuwalna w Holandii jest z reguły niższa od wskazań termometrów.

    Zatem, po całonocnym prószeniu śniegiem, cała Holandia dosłownie zamarła tudzież zamarzłą. Samoloty przestały latać, pociągi jeździć, autobusy kursować a rowery... no rowery to oczywiście jeżdżą dalej, bo bycie holendrem zobowiązuje i jakoś jednak trzeba się poruszać, gdy komunikacja stoi. Co nieliczni śmiałkowie próbują jeździć samochodami, ale w kraju gdzie prawie nikt nie używa opon zimowych (dodatkowy wydatek), jest to zjawisko kuriozalne. Mieszkańcy Niderlandów, znani z raczej kiepskiej znajomości jazdy samochodem, jeszcze bardziej głupieją za kółkiem gdy sypie śnieg. Tempo spada do 20-30 km na godzinę, auta buksują, ślizgają się i co krok lądują w rowach. Panika, katastrofa, bezład. Kierowcy potrafią zrezygnować z jazdy – często będąc na środku ulicy. Słowem jeden wielki chaos drogowy. Część z ludzi odmawia nawet z dojazdów do pracy. U nas w firmie produkcja niemal stanęła, bo wiele osób odwołało z przyjazd do fabryki. A jak wiadomo każdy powód dobry, żeby nie pracować. Na szczęście korona wirus i tak zmusza większość z nas do pracy zdalnej, więc świat chcąc nie chcąc kręci się dalej. Sytuacja nie jest dużo lepsza na autostradach. Tam co prawda pługi jeżdżą całymi stadami, niczym falanga, spychając śnieg na boki. Nie specjalnie skupiają się za to na wjazdach i zjazdach. Dlatego dostanie się na autostradę beż auta z napędem na cztery koła to prawdziwe wyzwanie. Nie wiadomo też czy uda nam się zjechać z ekspresówki, bo nasz zjazd może nie być w ogóle dostępny i stanowić punkt składowania śniegu. 


 

Na usprawiedliwienie lokalnych kierowców, muszę zaznaczyć, że stan odśnieżenia dróg w miastach jest znikomy. Trudno powiedzieć nawet, że zima zaskoczyła drogowców, bo ich po prostu jest w Holandii bardzo niewielu. Po drogach czasem przemknie jakaś piaskarka, ale jest to kropla w morzu potrzeb (najgęstsza sieć dróg w Europie). Drogowcy starają się wziąć śnieg na przeczekanie, co tym razem będzie trudne, bo temperatura poniżej zera ma się utrzymać nawet kilkanaście dni. Brygady miejskie za to chętnie oczyszczają ścieżki rowerowe. Kosztem ulic i chodników, na których śnieg ciągle zalega. W efekcie w wielu miejscach karetka nie będzie mogła przejechać, ale dostawca pizzy jak najbardziej. Cóż takie są tu priorytety. A kierowcy poczekają na roztopy.



 

Niemniej jednak, opady śniegu, to wbrew pozorom powód do zadowolenia. Większość ludzi reaguje na śnieg entuzjastycznie. Niemal wszyscy mieszkańcy wylegli z domów na ulice i cieszą się ze śniegu jak dzieci. Poprzebierani w stroje narciarskie, (choć najbliższe górki są ze 300 km od granic Holandii), ganiają po chodnikach, ciągną sanki, lepią bałwany, ewentualnie uklepują coś na kształt męskiego przyrodzenia. Prawie każdy, kogo mijasz,  wydaje szeleszczący dźwięk. Tym razem nie chodzi o ich język, ale odgłos ocierania się o siebie ortalionowych spodni śniegowych. Ludzie robią zdjęcia, kręcą filmiki telefonami, całkiem jakby trwał karnawał. Dzieciaki nie wiadomo skąd wyciągają sanki i pchają się po ulicach. Pewnie by chętnie zjeżdżały z górki, ale z braku wzniesień wybierają nasypy kolejowe, lub podjazdy drogowe. Nie jest to chyba niebezpieczne, bo jak już wspomniałem, pociągi i tak nie kursują. Szaleństwo udziela się do tego stopnia, że w centrum miasta na środku ulicy spotkałem narciarza, który zapychał na nartach zjazdowych po płaskiej jezdni, między samochodami, latarniami, koszami na śmieci. Jednak odpychanie kijkami nie sprawiało mu aż takiej frajdy, jak mógł się spodziewać. Po kilku minutach wytężonego wysiłku zrozumiał, że jego narty to nie to samo co biegówki i je zdjął. Zamiast na nartach chodził po ulicy w butach narciarskich ze sprzętem na ramieniu niczym warszawiak na Krupówkach.

Nie każdy jest przygotowany na taki nagły atak zimy. To stanowi niemały problem, bo w ramach walki z Covidem wszystkie sklepy prócz spożywczych są przecież zamknięte. Jak więc nie masz kurtki, butów czy rękawiczek, to już ich raczej nie kupisz, bo nie ma gdzie. A tak, przecież można kupić on-line. Owszem, tylko co z tego jak kurierzy z powodu trudnych warunków drogowych mają trudności z dostarczaniem paczek, a czas oczekiwania jest o kilka dni dłuższy. Wiem, bo sam czekam na buty zimowe, które zgodnie z informacją z DHLa będą dostarczone jakieś dwa dni po zapowiedzianej odwilży. No trudno, będą na następny atak zimy, czyli pewnie w 2030.





P.S. W tym roku Korona przekreśla możliwość zorganizowania Elfstedentocht, czyli wyścigu łyżwiarskiego jedenastu miast. Jeżeli śledzicie zimowe igrzyska, to na pewno zwróciliście uwagę, że Holendrzy są zawsze wysoko w kwalifikacji medalowej. Jest to dość ciekawe, gdy wziąć pod uwagę, że ich najwyższy szczyt ma jakieś 300 metrów. Jednak wiąże się to z zamiłowaniem do łyżwiarstwa szybkiego. Są to zawody halowe i ze względu na wiele różnych dystansów do ścigania, jest tam sporo medali do zgarnięcia. Aczkolwiek, raz na jakiś czas odbywają się na północy Niderlandów wyścigi łyżwiarskie po zamarzniętych kanałach. Zawodnicy przemieszczają się pomiędzy jedenastoma różnymi miastami. Mimo ponad stuletniej historii, zawody odbyły się zaledwie 15 razy, z czego ostatni raz w 1997. Zwycięzcy wielogodzinnych zmagań, zyskują status wielkich bohaterów. A samo uczestnictwo w zawodach to wielki wyczyn. Ponad 200 km w mrozie, śniegu i wietrze to sport dla prawdziwych twardzieli. Jeden ze zwycięzców przypłacił to odmrożeniem sobie kilku palców, uszu i przyrodzenia. Zawodów tym bardziej szkoda, że niska temperatura rzadko utrzymuje się wystarczająco długo, by jazda po zamarzniętych kanałach była bezpieczna.