poniedziałek, 10 lipca 2017

Pokolenia po Holendersku

O holenderskiej współpracy międzypokoleniowej.


       Czy jesteście w stanie wyobrazić sobie dwudziestokilkulatka tańczącego pod rękę ze swoim blisko osiemdziesięcioletnim dziadkiem? Mimo powszechnego skojarzenia, nie jest to wcale wizja chorego na głowę wolontariusza odnajdującego swoje szczęście w domu spokojne starości, lecz typowa zabawa w wydaniu holenderskiej rodziny. Trzeba tu przyznać, że Holendrzy potrafią się bawić międzypokoleniowo. To ciekawe zjawisko, nie jest może czynem nagminnym — bo jak wiadomo imprezy są drogie - a co drogie, jest holendrowi z natury obce. Jednak, jeżeli dojdzie już do takiego rodzinnego spotkania, to wspólnie bawią się wszyscy. Z jednej strony wynika to pewnie z wrodzonego luzu Holendrów. Oni (również Ci starzy) po prostu lubią się bawić. Z drugiej strony, wzmożona aktywność imprezowa wynika z pewnego odosobnienia rodzinnego. Tu dziadki nie mieszkają z rodziną, tylko co najwyżej same ze sobą. A jak już nie dają radę chodzić po schodach, to lądują najczęściej w domu spokojnej starości. Przypuszczalnie dlatego, gdy wreszcie uda im się spotkać wnuki (którymi się raczej nie opiekują zbyt intensywnie, bo mają swoje sprawy, a nie jak u nas głodowe emerytury), to mają powód do świętowania.


       Nie zmienia to faktu, że co u nas przystoi tylko w pewnym wieku, Holendrom przystoi zawsze. A to jest bardzo pozytywne i ciekawe zjawisko. Kilka tygodni temu poszliśmy na festiwal muzyki klubowej o lokalnie swojsko brzmiącej nazwie Flying Dutch. Idea imprezy jest taka, że w trzech miastach równocześnie (Amsterdam, Rotterdam, Eindhoven) odbywają się trzy wielkie koncerty. A Holenderscy DJ-e (Dutch) są transportowani z jednej sceny na drugą helikopterami (Flying). W ten sposób, w jeden wieczór obskakują trzy koncerty równocześnie. Pomysł sam w sobie bardzo fajny, a bilety przez to drogie. Idąc na koncert obawialiśmy się, że z racji wieku będziemy tam najstarsi, tymczasem ku naszemu zdziwieniu okazało się, że w nowoczesnych rytmach bawili się i starzy i młodzi. Przy czym my w porównaniu z resztą upitego i nico zaćpanego towarzystwa byliśmy raczej ciągle Ci młodzi. Podbudowani tym faktem, wypiliśmy kilka wygazowanych piw i jak to zwykle ludzie w naszym wieku szybko wróciliśmy do domu oglądać serial przed telewizorem. Nim jednak opuściliśmy plażę w Ersel, natknęliśmy się na ludzi w każdym wieku. Wszyscy bawili się razem. I wspólnie pili przemycony alkohol. Pod tym względem wszyscy zachowywali się jak polskie nastolatki wypuszczone na pierwszą w życiu domówkę.


        Co godne podkreślenia współpraca międzypokoleniowa nie ogranicza się jedynie do momentów zakrapianych procentami. Holendrzy lubią poświęcać wiele uwagi najmłodszym, ale robią to w dorosły sposób. Od kilku tygodni Krzyś uczęszcza na lekcje gry na gitarze. W pobliskim domu kultury, grupa muzyków pomiędzy drugim i trzecim krzyżykiem życia, poświęca swój wolny czas na zajęcia z dziesięciolatkami. Ubrani na czarno długowłosi i nieco niedomyci Goci miast grać muzykę metalową, chlać absynt i oddawać cześć szatanowi, prowadzą lekce dla dzieciaków. Robią to za darmo i widać po nich, że te lekcje sprawiają im taką samą frajdę jak młodzieży szkolnej. To naprawdę niezapomniany widok, gdy czarny typ z lekkim make-upem, ćwiekami na nadgarstu, i kolczykami w różnych rejonach twarzy przybija sobie piątkę z twoim małym poczciwym blondynkiem i razem brzdękają sobie kawałek the White Stripes. Mimo pewnych różnic w metodach spędzania wolnego czasu muzyka łączy ich i sprawia ogromną frajdę. Chłopaki wymieniają się uwagami o ulubionych zespołach, podpowiadają nowe kawałki i słuchają muzyki. Ale - co najważniejsze przedstawiciele subkultury metalowej, traktują swoich małych podopiecznych jak kumpli i rozmawiają z nimi na równi jak z dorosłymi. Nieważne, że jeden ma na koszulce napisane Behemot a drugi Myszka Mickey, bo razem się świetnie rozumieją.

      Podobne dziwne pary można spotkać niemal wszędzie. Czy to będzie straż sąsiedzka, czy grupa wieczornych biegaczy, którzy odziani w obciachowe kamizelki odblaskowe, przemierzają co wieczór naszą ulicę. Nikogo takie przyjaźnie nie dziwią i nie szokują. Bo jak się bawić to wszyscy razem.

LEO
Foty nasze i z Googla.