niedziela, 20 listopada 2016

Inwigilacja po holendersku





      Holandia mieni się krajem w pełni wolnym i liberalnym. Wolne są media, wolne są wybory i przede wszystkim wolni są obywatele. Wiedz jednak, że za tą wolnością stoi wiedza o tobie. Bo prawda jest taka, że choć obywatele są wolni, to państwo wszystko o nich wie, wszystko widzi i kontroluje. Zresztą obywatele też mogą wszystko wzajemnie kontrolować.

      Kilka dni temu, zadzwonił do mnie pan, który dokładnie wiedział, jakie mam zużycie prądu i gazu, po czym zaproponował zmianę mojego dostawcy na innego i tańszego. Oferta jak najbardziej kusząca, niemniej jednak mnie najbardziej interesowało, skąd on wie ile jak płacę za ten cholerny prąd. Wystarczyło trochę poszukać, by po chwili wpaść na stronę www, na której po wpisaniu mojego adresu, wyskoczyło dokładne zużycie prądu, typ zawartej przeze mnie umowy i oferty innych firm dla mojego miejsca zamieszkania. Faktycznie oferta, którą mi wcisnął była o 15 proc niższa od dotychczasowej. Co więcej, zmiana nie wymaga ode mnie żadnych czynności poza kliknięciem linku pod mailem. Resztą zajmuje się nowy dostawca. To on zrywa umowę z poprzednią firmą i zajmuje się wszystkimi formalnościami. A przynajmniej mam taką nadzieję.


        Podobnie było z dostawcą internetu. Wystarczyło, że podałem swój adres, a pan zza lady poinformował mnie natychmiast jakie są nowe możliwości podpięcia mnie do sieci. Wiedział, ile płacę, kiedy kończy mi się umowa, oraz która firma zapewni mi najlepszy przepływ kilobajtów na minutę, Przypuszczam też, że przy okazji zobaczył: ile czasu spędzam w sieci, jakie lubię filmy dla dorosłych i na którym odcinku skończyłem oglądać Grę o Tron. Co mi tam. Jeden podpis i trzy tygodnie później przyszedł inny pan i podpiął mi lepszy internet za niższą stawkę. Skąd oni to wiedzą – nie wiem. Jednak, podążając wątkiem szpiegowskim, możemy sprawdzać wiele rzeczy. Kupując auto, wrzucamy tylko numer rejestracyjny do systemu i już wiemy, kiedy zmieniali się poprzedni właściciele, ile zrobili kilometrów, ile razy byli wymieniać olej oraz czy samochód był kiedykolwiek bity i ile czasu spędził w warsztacie. Pewnie, gdyby się dobrze się wczytać to prawdopodobnie jest nawet napisane, czy kierowca dłubie w nosie lewą, czy prawą ręką. Z jednej strony to wiele ułatwia potencjalnemu kupcowi, jednak sama świadomość pełnej inwigilacji powoduje u mnie mieszane uczucia. 
          
      Również kwestia rozliczeń podatkowych jest w Holandii o wiele prostsza niż nad Wisłą czy Odrą (z obu jej stron). Wystarczy wpisać swoje dane w internet. Nazwisko, numer społeczny, adres. Do tego wpisać podpis elektroniczny (czyli po prostu kolejne hasło na co najmniej 8 znaków) i już dokładnie widać gdzie pracowałeś, ile godzin spędziłeś na przerwie i co dokładnie trzymasz w szafce w kącie po lewej stronie. Klikasz tylko potwierdzenie, że azali prawda to wszystko i już gotowe. Natychmiast dostajesz informacje, ile będziesz musiał dopłacić albo co równie prawdopodobne ile państwo jest Ci winne. I tu zaczynają się schody. Bo jak już wyszło, że należą Ci się jakieś pieniądze (mi pierwszy raz w życiu wyszło, że nic nie muszę dopłacać, więc system mi się od razu spodobał), to wypłata wymaga kilkukrotnej wymiany korespondencji między urzędem a obywatelem. Wydział Finansowy listownie się pyta, czy wiesz, że masz dostać zwrot. Tak wiem — odpisujesz w liście. Potem urząd wysyła zapytanie, czy to konto, które ten urząd doskonale widzi, to jest to konto, na które on (ten urząd) ma te pieniądze wpłacić. Zgadza się — odpisujesz grzecznie, udając że wcale się nie niecierpliwisz. W końcu urząd nie wie, że ty zdążyłeś już te wszystkie obiecane pieniądze dawno wydać i teraz musisz jak najszybciej spłacić debet na karcie.
       

     Bo władza w Holandii jest trochę jak taka żona na stare lata. Z jednej strony doi Cię na każdym kroku, wypomina wszystkie potknięcia i pamięta najmniejsze przewinienia sprzed dwudziestu lat. Z drugiej dba o ciebie, karmi cię i pilnuje, abyś za dużo nie wydał na niepotrzebne zbytki. Takie państwo opiekuńcze, bez względu na to, czy ty tej opieki chcesz, czy nie. Jednym się podoba innym trochę mniej. Jednak nie zmienia to faktu, że na ulicach jest bezpiecznie, zamachowców samobójców nie mamy (odpukać), a wszystko w miarę jako tako działa. A że wszyscy wszystko wiedzą to trudno. W zeszłym tygodniu śmieciarka do wywozu makulatury z przyczyn niewiadomych ominęła naszą ulicę. Na następny dzień moje własne śmieci znalazły się na moim progu do schowania na przyszły tydzień. Skąd ktoś wiedział, że te akurat śmieci są moje, a nie sąsiada tego nie wiem. Pewnie ktoś wpisał mój adres w internet i sprawdził: ile razy zamawiałem pizze do domu i czy byłem na zakupach w Ikei, bo takie śmieci zostały akurat na ulicy.



         I tak to jest żyć w kraju Wielkiego Brata. Z tego miejsca chciałem pozdrowić rząd Jego Królewskiej Mości i życzyć wielu sukcesów. Bo pewnie już wie, że opublikowałem właśnie tego posta. :)
LEO
Foty z Googla