poniedziałek, 6 października 2014

Wraki i rowery

Dlaczego Holendrzy jeżdżą starymi wrakami



Jak już pewnie wiecie, albo właśnie się dowiadujecie, tydzień temu przeprowadziliśmy się z Niemiec do Holandii. Przywitało nas słońce (tu podobno to rzadkość), uśmiechnięci ludzie (w Niemczech to rzadkość) i masa starych samochodów (tu to norma, w Niemczech rzadkość). Jako, że póki co zajmujemy się osiedlaniem wśród wiatraków, znalazłem trochę czasu na pierwsze obserwacje i porównania. Na całe szczęście mamy już internet, więc w wolnych chwilach pasjonujemy się rasistowskimi dowcipami Jeremy`iego Clarksona, popisami kapitana Snuji i podbudowujemy się wzrostem Richarda Hamonda. Innymi słowy 24 godziny na dobę oglądamy Top Gear. (zamiast malować dom)
Nasze nowe hobby spowodowało, że dokładnie rozglądamy się po ulicy i obserwujemy co też jeździ u nas w sąsiedztwie. I powiem wam, że jesteśmy bardzo rozczarowani. Bogaci skądinąd Holendrzy jeżdżą takim rzęchami, że w naszym pięknym kraju ciężko takie nawet spotkać. To zupełne przeciwieństwo Dojczlandu, gdzie auta są synonimem bogactwa i statusu majątkowego. Tutaj natomiast wszyscy ciągle zapychają na rowerach, a auta wyciągają od święta i na zakupy. Ale i tak nie tłumaczy to dlaczego trzymają taki badziew przed domem.

To naprawdę zabawne oglądać jak świetnie ubrany, uczesany i wyraźnie sytuowany młody biznesmen pakuje swoje metr dziewięćdziesiąt do małego starego forda Ka. Chłopak musiał się złożyć niczym szwajcarski scyzoryk i wepchnąć do auta wielkości meleksa. Do tego wiózł jeszcze swoją dziewczynę czy partnerkę, która swoje szerokie i umięśnione od pedałowania uda musiała zmieścić na małym niemal dziecięcym foteliku. Oboje byli tacy wielcy, że mogliby kierować autem z tylnego siedzenia. Sam jestem przywiązany do swojego autka, ale jeżdżenie pojazdem, które osiągnęło pełnoletniość wydaje mi się lekką przesadą. A tu ciągle pod domami stoją modele z lat 80-tych i 90-tych. (kiedy ostatni raz widzieliście Forda Sierre, albo Merca mydelniczkę)
Dlatego jeżdżąc po Eindhoven byłem strasznie dumny z mojego diesla kombi, do chwili gdy zacząłem czytać o czekających mnie podatkach drogowych. Nagle cały holenderski szrot stał się zrozumiały, a wyprawy rowerowe kuszące. Okazało się, że Holendrzy wydawałoby się dość mądry naród, mają bardzo ciekawy system podatkowy. Mianowicie, naliczają sobie podatki od wagi i wieku samochodu. Przy czym, im auto jest starsze, tym tańsze. Jest to kompletne zaprzeczenie niemieckich czy polskich koncepcji, aby wymieniać park maszynowy na coraz nowocześniejszy. Holendrzy mają w tym tochę logiki, bo po co nabijać kiesę producentom samochodowym, skoro żadnych się nie ma się w swoim kraju (wyjątek ciężarówki DAF). Jeszcze zabawniejsze jest naliczanie podatku w zależności od wagi samochodu. Im mniej waży, tym mniej się za niego płaci. Kurwa przecież samochód to nie jest złoto, żeby go ważyć. W efekcie dla holendrów lepiej jest mieć nastoletniego seicento, który kopci i puszcza olej ale waży 900 kilo niż nowy ekologiczny super-samochód spełniający piętnaście najnowszych norm ekologicznych. Gdzie tu logika nie wiem.


Pewne jest tylko, to że w najbliższym czasie będę musiał sprzedać swoją czerwoną strzałę i kupić jakiś mały samochód na baterie, najlepiej im starszy tym lepszy. Mówią, że kobiety są jak wino im starsze tym lepsze. Nie wiem, w Niemczech większość kobiet jest starych i to najczęściej w wieku emerytalnym, ale czy są lepsze to mi się nie wydaje. Tak samo z holenderskim samochodami, jak ktoś lubi klimat lat 90-tych to powinien wpaść w odwiedziny. Ale dla miłośników Top Geara to tu raczej bieda jest. Nie pozostaje nic innego jak przesiąść się na rower, albo do komunikacji miejskiej. Tu mam jeszcze jedną ciekawostkę. W Eindhoven, jeździ kilka bardzo ciekawych i ekologicznych autobusów.
Parę lat temu gród Philipsa, który nie bardzo może się poszczycić zabytkami ani kanałami czy innymi wiatrakami, postanowił czymś się jednak wyróżniać na tle pięknej Holandii. Jako pierwszy chciał posiadać innowacyjne bezzałogowe autobusy miejskie, które miały być sterowane komputerowo. Zamiast kierowców miała ziać pustka, a zdrowie pasażerów było w rękach maszyn. Zainwestowali, zakupili, poinstalowali odpowiednie urządzenia, określili algorytmy, innymi słowy przepłacili. Na inauguracje zaprosili panią minister do spraw transportu. Usadzili na podwyższeniu i zademonstrowali nowy bezzałogowy autobus. Nowoczesna maszyna na oczach pani minister wpakowała się w najbliższy nadjeżdżający samochód. Pokaz zakończył się natychmiast, a pani minister, stwierdziła,że bardzo fajny ten system, ale może warto by na niego jeszcze trochę poczekać. Radcy miejscy nie załamywali jednak rąk. Bo przecież autobusy, są elektryczne i dalej ekologiczne. Wsadzili za kierownice kierowców z krwi i kości i puścili na miasto. Nie wiem, jak długo działał ten eksperyment, ale z całą pewnością mogę zapewnić, że obecnie te elektryczne pojazdy jeżdżą na dieslach. Tak więc o dupę rozbij tą całą innowacyjność. W ten sposób, Eindhoven może się pochwalić prawdopodobnie najdroższymi autobusami miejskimi w Holandii, które trują tak samo jak wszystkie inne. Brawo. Widocznie holenderscy kierowcy pomni tej lekcji, też nie dowierzają nowoczesnym konstrukcjom i wolą swoje nastoletnie pordzewiałe wozy zamiast nowych aut z salonu. Tak myślę, że gdyby w holenderskich autach zamiast silników były pedały, to wszyscy by woleli pedałować zamiast płacić jakieś cholerne podatki.

Leo