wtorek, 7 kwietnia 2015

Tajemniczy koncert labiryntowy


Tajemniczy koncert labiryntowy

   Kilka dni temu byłem świadkiem ciekawego wydarzenia. Byłem na tajemniczym koncercie. Znaczy, było wiadomo, że będzie koncert, nie było jednak informacji gdzie. Po prostu, o odpowiedniej godzinie trzeba było się pojawić w odpowiednim miejscu. A dalej już pójść za kimś, kto Cię zaprowadzi na miejsce. Niby proste, a jednak.
   Impreza została zaplanowana w TAC (Temporary Art Centre Eindhoven). Jest to ciekawa instytucja kulturalna mieszcząca się w budynku dawnej fabryki bądź manufaktury. Nie wiem, co tam wcześniej było, ale pewnie coś Philipsa, jak niemal wszystko w Eindhoven. Dla ułatwienia powiem, że jest to naprzeciwko Stadionu miejskiego (zgadnijcie) Philipsa. Nazwa Tymczasowe Art Centrum nawiązuje nie tyle do rychłych przenosin, ile raczej do braku stałej ekspozycji. TAC jest bowiem, loftem, który za pomocą ruchomych ścian I przepierzeń można dowolnie kształtować. Wszystko zależy od potrzeb chwili. Może to być wystawa, koncert, ekspozycja, czy happening. A wszystko utrzymane w tonie starego, zapomnianego, postindustrialnego pustostanu.

   Na miejscu jest oczywiście knajpa, gdzie można się było odpowiednio zanietrzeźwić w oczekiwaniu na granie. Nadmienię, że nazwy zespołów również nic mi nie mówiły. Koncert więc był dla mnie niespodzianką. Uprawiając popijanie piwa, zeszło trochę czasu. Gdy wyznaczona godzina nadeszła, a stężenie belgijskiego piwa we krwi wzrosło do odpowiedniego poziomu, ruszyliśmy na imprezę. Nagle otworzyły się drzwi w końcu sali I wszyscy, którzy uiścili 6 euro, zostali zaproszeni do kolejnego pomieszczenia. Gdy grupa wzrosła do ok. 30 osób, nasz przewodnik ruszył przed siebie w jedynie jemu znanym kierunku. Chodziliśmy z pokoju do pokoju, z pietra na piętro, od drzwi do drzwi. W końcu gdzieś z góry doszły nas dźwięki gitarowego grania. Wiedzeni tym dźwiękiem weszliśmy na jakiś strych, gdzie w koncie stała już kapela z rozłożonym sprzętem. Światło zgasło, a z syntezatorów popłynęła ostra muzyka.


   Był to zespół Lost/Ctrl lokalni rockmeni z Eindhoven, którzy okazali się zawodowym zespołem muzycznym. Grali świetną muzykę o ciężkim brzmieniu trzech gitar. Chłopaki przeżywały każdą sekwencje swoich własnych kompozycji. Koncert był niezły, a dodatkowego smaczku dodawało wypite wcześniej piwko. Browar był też niestety powodem późniejszych kłopotów. Już po kilku kawałkach, poczułem nieodpartą pokusę zakupienia kolejnego piwka, a przy okazji pozbycia się nadmiaru płynów z organizmu. Drugi problem był wręcz palący, więc cichaczem wymknąłem się w poszukiwaniu wybawienia. Wtedy zaczęły się schody (w realu i w przenośni), bo odnalezienie drogi powrotnej okazało się nie lada wyzwaniem. Krążyłem jak wolny elektron, otwierając kolejny drzwi, mijając kolejne pomieszczenia. Upragnionego celu jednak nie potrafiłem znaleźć. Napotkane osoby (jak się okazało muzycy następnego zespołu) pokazywały mi drogę. Niestety żadna wskazówka, nie okazywała się pomocna, bo muzycy, byli równie zagubienia, jak ja. W końcu ku wielkiej radości odnalazłem miejsce ulgi. Ulżywszy skołatanym nerwom, skierowałem się do baru celem zakupienia kolejnej partii złotego trunku. Uzbrojony w dwa kufle. Idąc za dźwiękami muzyki, parłem z powrotem na koncert. Również w tę stronę trasa była uciążliwie niejasna. W końcu jednak zameldowałem się na koncercie.
   Nie minęło kilka minut, a koncert się skończył. Goście zostali poprowadzeni z powrotem do baru, gdy tymczasem muzycy pakowali sprzęt na sali. Jako weteran labiryntu nie szedłem za przewodnikiem, lecz zostałem jeszcze kilka minut, aby zamienić kilka słów z muzykami. W końcu jednak ruszyłem dalej. Przyznaje, że zmotywował mnie podobny problem, co kilka minut wcześniej. Również tym razem trasa nie okazała się łatwa. Kilka błędnych drzwi dalej, w końcu trafiłem w upragnione miejsce.
   Uzupełniwszy zapas płynów, poszliśmy za przewodnikiem (naszą Ariadną) na dalszą część koncertu. Niestety, po drodze labirynt wchłonął kilka ofiar, bo na koncercie „Duke John” pojawiło się zaledwie ok. dwudziestu słuchaczy. Reszta pewnie się gdzieś zapodziała. Młodzież (grająca ponoć stone rocka z lat 70 - cokolwiek to jest) dała ostro czadu. Powiedziałbym nawet, że zbyt ostro. Ciężkie granie, po kilku kawałkach przepędziło nas z powrotem do baru. Ostatnim razem było znacznie lepiej. Błądziliśmy tylko przez chwilę. W ten sposób zaliczyłem dwa najdziwniejsze koncerty w moim życiu. Chłopaki (bo niestety grały tylko chłopaki) dały naprawdę niezły pokaz. A atmosfera labiryntu, belgijskie piwo i stary loft były naprawdę klimatyczne. Dlatego zapraszam wszystkich do przeglądania oferty koncertowej w okolicy. Mogą się trafić naprawdę fajne imprezy, o których mało kto słyszał. Jam słuchał — dlatego wam melduje.
Leo

Dołączam też linki do zespołów, jakby ktoś chciał mieć z nimi coś do czynienia.
Polecam zwłaszcza Lost/ctrl zespół w stylu Placebo
https://www.youtube.com/watch?v=pOJm14Ml3Ak
https://www.youtube.com/watch?v=Xgg8H-xqzJ4