sobota, 8 czerwca 2019

Wieje jak w Holandii

     

      Globalne ocieplenie. Jakie globalne ocieplenie? Seria ostatnich sztormów, jakie przetoczyły się przez terytorium Holandii w wyraźny sposób unaocznia nawet największym sceptykom, że klimat się zmienia i to na gorsze. No niby ci naukowcy o tym ostrzegają od dawna, ale jakoś nikomu to nie przeszkadzało, aż poczuł to na własnej skórze.


      Jak do tej pory, kwestia ekologii w Holandii była traktowana raczej po macoszemu. No bo niby, kraj rozwinięty, ludzie świadomi i edukacja społeczna na wysokim stoi poziomie, a jednak z tą ekologią jest im tu nie po drodze. Wszystko opakowane w plastik, generalny brak segregacji śmieci, przestarzałe dymiące samochody, słowem kompletna eko-stagnacja. Niby od 2025 roku mają zakazać sprzedaży samochodów innych niż elektryczne, ale to chyba tylko wyłącznie, aby wspomóc montownie samochodów Elona Muska zlokalizowaną w Tilburgu. Fakt, że Holendrzy nie palą wciąż po domach węglem, wiąże się jedynie z faktem, że węgla w Holandii po prostu nie ma. Jest za to gaz ziemny i ropa naftowa-jako główne źródło energii. To wszystko powoduje, że w kwestii odnawialnych źródeł energii w UE, Holendrzy są nawet za nami. A przecież są tu wiatry, które potrafią w ciągu jednej nocy połamać dziesiątki tysięcy drzew, ale równocześnie napędzić kilka wiatraków.

     Zaczęło się niewinnie. We wtorkowy wieczór trochę wiało i się chmurzyło, czyli zasadniczo jak codziennie w Holandii. Jednak koło jedenastej za oknem zaczęło się dziać coś dziwnego. Drzewa, które zwykle stoją prosto przed moim domem zaczęły wykonywać dziwne ruchy. W pewnym momencie liściaste korony zaczęły się przechylać do tego stopnia, że czubek drzewa zaczął szorować z hukiem po ulicy. Wielkie kilkudziesięcioletnie akacje (a może lipy) gięły się i łamały jak zapałki. A między tymi drzewami stał oczywiście zaparkowany mój samochód. Wszystko było doskonale widać, bo niebo momentalnie rozświetliły pioruny, które zaczęły walić jeden po drugim, bez jakichkolwiek odstępów czasu.


    Jak typowy ojciec rodziny, postanowiłem ratować to, co w domu najcenniejsze. Żona, dziecko i pies zobaczyli, jak wybiegam w środku największej wichury do samochodu. 30 metrów wystarczyło mi, by być cały mokry. Odpaliłem brykę celem przeparkowania jak najdalej od okolicznych drzew. Znalazłem ustronniejsze miejsce, zgasiłem silnik i utknąłem w środku. Burza była tak intensywna, że nie byłem w stanie wyskoczyć z samochodu. Pioruny uderzały dookoła, a ja próbowałem sobie przypomnieć z lekcji fizyki, jak działa klatka Faradaya, którą miałem nadzieję, stał się mój samochód. Po jakichś trzydziestu minutach obserwowania sztormowego nieba dostrzegłem jakiegoś typa na rowerze, który z niewyjaśnionych przyczyn postanowił sobie jechać Bóg jeden wie dokąd. Skoro on mógł, to ja też mogłem. Zacisnąłem zęby i mimo lejących się z nieba wiader wody i kałuż po kostki przedarłem się z powrotem do domu. W 30 sekund wieczorny prysznic miałem zaliczony.

     Następnego dnia dopiero w drodze do pracy zobaczyłem prawdziwą skalę zniszczeń. Mnóstwo starych przewróconych drzew. Połamane konary, poniszczone latarnie, wywrócone kosze na śmieci, podrapane samochody, fragmenty dachów spadłych na ulice. Generalnie masakra. W mieście, gdzie wszystko wszytko jest czyściutkie i równo poukładane jak od linijki zrobił się chaos. Holandia jest ofiarą swojego sukcesu. Na skutek rabunkowej polityki leśnej w czasach Kompani WschodnioIndyjskiej, praktycznie w całości wycięto lasy pod budowę wszelkiej maści statków i okrętów. W efekcie zalesienie tego skądinąd zielonego państwa wynosi zaledwie 7-8 procent terytorium przy średniej europejskiej oscylującej wokół 30 proc. Można więc śmiało powiedzieć, że większość drzew w Holandii, było sadzonych sztucznie. Dodatnie temperatury zimą, duże nawodnienie i piaszczysta gleba, sprawiają, że drzewa te rosną bardzo szybko wzwyż, nie nadążając ze swoim ukorzenieniem. W efekcie już przy średnich podmuchach wiatru po prostu przewracają się w całości lub łamią na kawałki. Podłoże wydarte morzu, czy zasypane piaskiem bagna i mokradła nie stanowią wystarczającej podstawy, pod wysoki drzewostan.


     Na drugi dzień mimo żółtego alertu meteorologicznego pogoda była naprawdę przyjemna. Ale znów tylko do wieczora. W nocy zaczęła się powtórka z rozrywki. Wiatr, sztorm i burza. Tym razem mądrzejszy o doświadczenie, nie musiałem się martwić o zaparkowany samochód. Uruchomił się za to pies. Który przypominał sobie, że przecież panicznie boi się burzy. Trzy bite godziny siedział mi na kolanach i wył po każdym uderzeniu pioruna. Nadmienię, że to ciężkie bydle, które już kilka burz przeżyło. Tej nocy naukowcy doliczyli się ponoć 72 tysięcy uderzeń piorunów. Nie wiem ile z nich widział Tesla (o ironio imie po naukowcu od wyładowań elektrycznych), ale wył chyba do wszystkich. Do tego prędkość wiatru dochodziła do 130 km na godzinę, czyli szybciej niż wolno jeździć na tutejszych autostradach. Nie muszę chyba tłumaczyć, że następnego ranka sytuacja na ulicach wyglądała jeszcze gorzej. Padły kolejne drzewa, wylały kolejne rzeki, A wszystko, co służby zdążyły uprzątnąć, momentalnie rozniosło się po okolicy.

    Warto tu wspomnieć, że pomimo pozornie bardzo zielonego płaskiego krajobrazu, Holandia to jeden z najbardziej zanieczyszczonych krajów Unii Europejskiej. Z raportu Natuur & Milieu wynika, że Niderlandy zamykają wręcz stawkę 27 krajów. Przemysłowa eksploatacja ziem, brudna energia kopalniana, zabrudzanie wód powierzchniowych i wszechobecne azotany w rolnictwie, mają ogromny wpływ na środowisko. Władze wcale nie robią wiele być coś z tym zrobić. A efekty widać jak na dłoni. Własnie, gdy piszę te słowa, po pięknym dniu zaczyna się kolejna wietrzna noc w Holandii. Meteorolodzy zapowiedzieli pomarańczowy alarm pogodowy. Dziś ma wiać jeszcze mocniej, błyskać jeszcze jaśniej, grzmieć jeszcze głośniej. Zobaczymy. Good night and good luck.
Leo
Foty z Googla