Globalne ocieplenie. Jakie globalne ocieplenie? Seria ostatnich sztormów, jakie przetoczyły się przez terytorium Holandii w wyraźny sposób unaocznia nawet największym sceptykom,
że klimat się zmienia i to na gorsze. No niby ci naukowcy o tym
ostrzegają od dawna, ale jakoś nikomu to nie przeszkadzało, aż poczuł to
na własnej skórze.
Jak do tej pory, kwestia ekologii w Holandii była
traktowana raczej po macoszemu. No bo niby, kraj rozwinięty, ludzie
świadomi i edukacja społeczna na wysokim stoi poziomie, a jednak z tą
ekologią jest im tu nie po drodze. Wszystko opakowane w plastik,
generalny brak segregacji śmieci, przestarzałe dymiące samochody, słowem
kompletna
eko-stagnacja. Niby od 2025 roku mają zakazać sprzedaży samochodów innych niż elektryczne, ale to chyba tylko wyłącznie,
aby wspomóc montownie samochodów Elona Muska zlokalizowaną w
Tilburgu.
Fakt, że Holendrzy nie palą wciąż po domach węglem, wiąże się jedynie z
faktem, że węgla w Holandii po prostu nie ma. Jest za to gaz ziemny i
ropa
naftowa-jako
główne źródło energii. To wszystko powoduje, że w kwestii odnawialnych
źródeł energii w UE, Holendrzy są nawet za nami. A przecież są tu
wiatry, które potrafią w ciągu jednej nocy połamać dziesiątki tysięcy
drzew, ale równocześnie napędzić kilka wiatraków.
Zaczęło się
niewinnie. We wtorkowy wieczór trochę wiało i się chmurzyło, czyli
zasadniczo jak codziennie w Holandii. Jednak koło jedenastej za oknem
zaczęło się dziać coś dziwnego. Drzewa, które zwykle
stoją prosto przed moim domem zaczęły wykonywać dziwne ruchy.
W pewnym momencie liściaste korony zaczęły się przechylać do tego
stopnia, że czubek drzewa zaczął szorować z hukiem po ulicy. Wielkie
kilkudziesięcioletnie akacje (a może lipy) gięły się i łamały jak
zapałki. A między tymi drzewami stał oczywiście zaparkowany mój
samochód. Wszystko było doskonale widać, bo niebo momentalnie
rozświetliły pioruny, które zaczęły walić jeden po drugim, bez
jakichkolwiek odstępów czasu.
Jak typowy ojciec rodziny, postanowiłem
ratować to, co w domu najcenniejsze. Żona, dziecko i pies zobaczyli,
jak wybiegam w środku największej wichury do samochodu. 30 metrów
wystarczyło mi, by być cały mokry. Odpaliłem brykę celem
przeparkowania
jak najdalej od okolicznych drzew. Znalazłem ustronniejsze miejsce,
zgasiłem silnik i utknąłem w środku. Burza była tak intensywna, że nie
byłem w stanie wyskoczyć z samochodu. Pioruny uderzały dookoła, a ja
próbowałem sobie przypomnieć z lekcji fizyki, jak działa klatka
Faradaya, którą miałem nadzieję, stał się mój samochód. Po jakichś
trzydziestu minutach obserwowania sztormowego nieba dostrzegłem jakiegoś
typa na rowerze, który z niewyjaśnionych przyczyn postanowił sobie
jechać Bóg jeden wie dokąd. Skoro on mógł, to ja też mogłem. Zacisnąłem
zęby i mimo lejących się z nieba wiader wody i kałuż po kostki
przedarłem się z powrotem do domu. W 30 sekund wieczorny prysznic miałem
zaliczony.

Następnego dnia dopiero w drodze do pracy zobaczyłem
prawdziwą skalę zniszczeń. Mnóstwo starych przewróconych drzew. Połamane
konary, poniszczone latarnie, wywrócone kosze na śmieci, podrapane
samochody, fragmenty dachów spadłych na ulice.
Generalnie
masakra. W mieście, gdzie wszystko wszytko jest czyściutkie i równo
poukładane jak od linijki zrobił się chaos. Holandia jest ofiarą swojego
sukcesu. Na skutek rabunkowej polityki leśnej w czasach Kompani
WschodnioIndyjskiej, praktycznie w całości wycięto lasy pod budowę
wszelkiej maści statków i okrętów. W efekcie zalesienie tego skądinąd
zielonego państwa wynosi zaledwie 7-8 procent terytorium przy średniej
europejskiej oscylującej wokół 30 proc. Można więc śmiało powiedzieć, że
większość drzew w Holandii, było sadzonych sztucznie. Dodatnie
temperatury zimą, duże nawodnienie i piaszczysta gleba, sprawiają, że
drzewa te rosną bardzo szybko wzwyż, nie nadążając ze swoim
ukorzenieniem.
W efekcie już przy średnich podmuchach wiatru po prostu przewracają się
w całości lub łamią na kawałki. Podłoże wydarte morzu, czy zasypane
piaskiem bagna i mokradła nie stanowią wystarczającej podstawy, pod
wysoki drzewostan.
Na drugi dzień mimo żółtego alertu meteorologicznego pogoda była naprawdę przyjemna.
Ale
znów tylko do wieczora. W nocy zaczęła się powtórka z rozrywki. Wiatr,
sztorm i burza. Tym razem mądrzejszy o doświadczenie, nie musiałem się
martwić o zaparkowany samochód. Uruchomił się za to pies. Który
przypominał sobie, że przecież panicznie boi się burzy. Trzy bite
godziny siedział mi na kolanach i wył po każdym uderzeniu pioruna.
Nadmienię, że to ciężkie bydle, które już kilka burz przeżyło. Tej nocy
naukowcy doliczyli się ponoć 72 tysięcy uderzeń piorunów. Nie
wiem ile z nich widział Tesla (o
ironio imie po naukowcu od wyładowań elektrycznych), ale wył chyba do
wszystkich. Do tego prędkość wiatru dochodziła do 130 km na godzinę,
czyli szybciej niż wolno jeździć na tutejszych autostradach. Nie muszę
chyba tłumaczyć, że następnego ranka sytuacja na ulicach wyglądała
jeszcze gorzej. Padły kolejne drzewa, wylały kolejne rzeki, A wszystko,
co służby zdążyły uprzątnąć, momentalnie rozniosło się po okolicy.
Warto
tu wspomnieć, że pomimo pozornie bardzo zielonego płaskiego krajobrazu,
Holandia to jeden z najbardziej zanieczyszczonych krajów Unii
Europejskiej. Z raportu
Natuur & Milieu wynika, że Niderlandy zamykają wręcz stawkę 27 krajów. Przemysłowa eksploatacja ziem, brudna energia kopalniana,
zabrudzanie wód powierzchniowych i wszechobecne azotany w rolnictwie,
mają ogromny wpływ na środowisko. Władze wcale nie robią wiele być coś z
tym zrobić. A efekty widać jak na dłoni. Własnie, gdy piszę te słowa, po pięknym dniu zaczyna się kolejna wietrzna noc w Holandii. Meteorolodzy
zapowiedzieli pomarańczowy alarm pogodowy. Dziś ma wiać jeszcze
mocniej, błyskać jeszcze jaśniej, grzmieć jeszcze głośniej. Zobaczymy.
Good night and
good luck.
Leo
Foty z Googla