Jako typowi emigranci zarobkowi (przy czym z tym zarabianiem
to u mnie jest różnie), nie wyobrażamy sobie świąt nigdzie indziej, jak tylko w
Polsce. Dlatego tak samo jak pozostałe dwa miliony Polaków, zjechaliśmy (tak
się to nazywa za granicą) do kraju. Dlaczego? Bo my Polacy już tak mamy. Gdy jesteśmy
daleko, Polska mieni nam się krajem mlekiem i miodem płynącym, wszędzie widzimy
tylko „szklane domy”, zachwycamy się nowymi remontami dróg, podziwiamy wzniesione
gmachy użyteczności publicznej zbudowane za unijne dotacje, generalnie piejemy
z zachwytu nad wszystkim co polskie, swojskie i głęboko patriotyczne. Pobyt,
zaś przypomina niekończącą się prywatkę. Chadza się od domu do domu, znajomych
odwiedza. Tu ktoś flaszkę postawi, tam ktoś obiadem poczęstuje. Wszyscy chętnie
słuchają o obcych krajach. To opowiadamy farmazony, jak to wspaniale na tej
obczyźnie się żyje. Ile to metrów swojego trawnika trzeba co tydzień kosić i o
ile jachty podrożały. Chwalimy się jakie to możliwości przed nami stoją, jaka
ta służba zdrowia nowoczesna, jakie te podatki wysokie płacimy. Szerokie
perspektywy krajanom nakreślamy, ale konkretów pozbawiamy, bo by ktoś jeszcze
przyjechać chciał i naszego dobrobytu zakosztować próbował.
Ale z tym dobrobytem to z reguły nie do końca tak jest. Mimo
naszych emigranckich opowieści, rzeczywistość bywa mocna rozczarowująca. Wiarygodność
opowieści zobrazujmy popularnym w Holandii dowcipem o Polakach. „Ponoć wczoraj
gazecie pisali, że katastrofa była i dwudziestu Polaków zginęło. Ale jak to
zginęło pyta ktoś? No bo tym Polakom łóżko piętrowe się zawaliło. W Holandii
ostrzegają też aby uważać na polskich cyklistów. „Uważaj, nie potrąć
przypadkiem tego rowerzysty, bo to może być twój rower”. Jak za pewne wiecie w Europie się ciągle z nas śmieją. Często
niestety słusznie. Że tylko my jesteśmy gotowi tak ciężko pracować jak matołki
i bez zastanowienia łapać każdą nadarzającą okazję na kilka euro. O tym też
znalazłem dowcip. „Dwóch polskich robotników czyści okna kamienicy w Holandii. Jeden z nich
patrzy do środka i widzi Holendra, który właśnie zadawala oralnie swoją żonę.
Polak woła drugiego Polaka i pyta: „Czy to nie jest obrzydliwe?” Na co drugi
Polak odpowiada: „Myślę, że nie, inaczej to nam kazaliby to robić”.
Ale my polscy
emigranci tych dowcipów nie lubimy. No bo jak to, „My” przedmurze chrześcijaństwa,
„My” zwycięzcy nad nazizmem, „My” grabarze komunizmu, w końcu „My” brązowi
(albo srebrni) prawie triumfatorzy mundialu z 74 roku. My wolimy opowiadać
takie. „Wiesz jak szybko się wzbogacić? Kup
Holendra za tyle, ile jest wart i sprzedaj go od razu za tyle, ile on myśli, że
jest wart”. A jak mamy dobry dzień to opowiadamy tak „-Dlaczego Jezus nie urodził się w Holandii? -
Nie udało się znaleźć trzech mędrców.” Jest jeszcze jeden o holendrach. „Dlaczego
Holendrzy chcą być pochowani tak, żeby ich dupa wystawała z ziemi? Dzięki temu
mogą jeszcze służyć jako stojak na rowery.”
Lecz święta szybko się kończą. I tak po prawie dwóch
tygodniach pobytu w kraju ojców, naszych ochów i achów ruszamy z powrotem do
mioteł, młotków, magazynów, czy czym tam kto się na obczyźnie zajmuje. Chowamy
krawat od cioci i lakierki od wujka, zamiast tego spodnie z drelichu i bluza z
kapturem. Jedziemy by znów walczyć o lepszy byt na obczyźnie. Ruszamy z
powrotem.
Na ten czas, dwa miliony rodaków, znów zasiada do swoich
zachodnich kombiaków i rusza w trasę. Oczywiście tak samo jak reszta, staliśmy
godzinę na bramkach na A4, tankowaliśmy na ostatnim BP przed granicą i wieźliśmy
poł samochodu frykasów z Biedronki. Wokół nas lud polski w wozach
międzynarodowych. Patrząc na rejestracje, ciężko aż uwierzyć, skąd ludzie
gnają. Na autostradzie numery norweskie, brytyjskie, holenderskie a nawet
francuskie. Mijali nas „Belgowie”, „Szwedzi” i „Niemcy”. I tylko po mordeczkach
widać, że żadni z nich Europejczycy tylko nasi wyrobnicy. Nie bez powodu mówią
na nas meksykanie Europy. Głowy wygolone, gęby nalane, nosy kartoflane. Na
fotelach obok, piękne żony, z tyłu z reguły dwójka dzieciaków, czasem ktoś
nawet psa wiezie. Resztę taboru stanowią dobra wszelakie, w kraju dostępne,
nieodmiennie w siatki foliowe popakowane. Kwiat polskiej młodzieży wyjeżdża za
chlebem.
Leo
Foty z Googla
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz