środa, 7 stycznia 2015

Polskie żarty





   Jako typowi emigranci zarobkowi (przy czym z tym zarabianiem to u mnie jest różnie), nie wyobrażamy sobie świąt nigdzie indziej, jak tylko w Polsce. Dlatego tak samo jak pozostałe dwa miliony Polaków, zjechaliśmy (tak się to nazywa za granicą) do kraju.  Dlaczego?  Bo my Polacy już tak mamy. Gdy jesteśmy daleko, Polska mieni nam się krajem mlekiem i miodem płynącym, wszędzie widzimy tylko „szklane domy”, zachwycamy się nowymi remontami dróg, podziwiamy wzniesione gmachy użyteczności publicznej zbudowane za unijne dotacje, generalnie piejemy z zachwytu nad wszystkim co polskie, swojskie i głęboko patriotyczne. Pobyt, zaś przypomina niekończącą się prywatkę. Chadza się od domu do domu, znajomych odwiedza. Tu ktoś flaszkę postawi, tam ktoś obiadem poczęstuje. Wszyscy chętnie słuchają o obcych krajach. To opowiadamy farmazony, jak to wspaniale na tej obczyźnie się żyje. Ile to metrów swojego trawnika trzeba co tydzień kosić i o ile jachty podrożały. Chwalimy się jakie to możliwości przed nami stoją, jaka ta służba zdrowia nowoczesna, jakie te podatki wysokie płacimy. Szerokie perspektywy krajanom nakreślamy, ale konkretów pozbawiamy, bo by ktoś jeszcze przyjechać chciał i naszego dobrobytu zakosztować próbował.

   Ale z tym dobrobytem to z reguły nie do końca tak jest. Mimo naszych emigranckich opowieści, rzeczywistość bywa mocna rozczarowująca. Wiarygodność opowieści zobrazujmy popularnym w Holandii dowcipem o Polakach. „Ponoć wczoraj gazecie pisali, że katastrofa była i dwudziestu Polaków zginęło. Ale jak to zginęło pyta ktoś? No bo tym Polakom łóżko piętrowe się zawaliło. W Holandii ostrzegają też aby uważać na polskich cyklistów. „Uważaj, nie potrąć przypadkiem tego rowerzysty, bo to może być twój rower”. Jak za pewne  wiecie w Europie się ciągle z nas śmieją. Często niestety słusznie. Że tylko my jesteśmy gotowi tak ciężko pracować jak matołki i bez zastanowienia łapać każdą nadarzającą okazję na kilka euro. O tym też znalazłem dowcip. „Dwóch polskich robotników czyści okna kamienicy w Holandii. Jeden z nich patrzy do środka i widzi Holendra, który właśnie zadawala oralnie swoją żonę. Polak woła drugiego Polaka i pyta: „Czy to nie jest obrzydliwe?” Na co drugi Polak odpowiada: „Myślę, że nie, inaczej to nam kazaliby to robić”.


    Ale my polscy emigranci tych dowcipów nie lubimy. No bo jak to, „My” przedmurze chrześcijaństwa, „My” zwycięzcy nad nazizmem, „My” grabarze komunizmu, w końcu „My” brązowi (albo srebrni) prawie triumfatorzy mundialu z 74 roku. My wolimy opowiadać takie.  Wiesz jak szybko się wzbogacić? Kup Holendra za tyle, ile jest wart i sprzedaj go od razu za tyle, ile on myśli, że jest wart”. A jak mamy dobry dzień to opowiadamy tak  „-Dlaczego Jezus nie urodził się w Holandii? - Nie udało się znaleźć trzech mędrców.” Jest jeszcze jeden o holendrach. „Dlaczego Holendrzy chcą być pochowani tak, żeby ich dupa wystawała z ziemi? Dzięki temu mogą jeszcze służyć jako stojak na rowery.”
   Lecz święta szybko się kończą. I tak po prawie dwóch tygodniach pobytu w kraju ojców, naszych ochów i achów ruszamy z powrotem do mioteł, młotków, magazynów, czy czym tam kto się na obczyźnie zajmuje. Chowamy krawat od cioci i lakierki od wujka, zamiast tego spodnie z drelichu i bluza z kapturem. Jedziemy by znów walczyć o lepszy byt na obczyźnie. Ruszamy z powrotem.
Na ten czas, dwa miliony rodaków, znów zasiada do swoich zachodnich kombiaków i rusza w trasę. Oczywiście tak samo jak reszta, staliśmy godzinę na bramkach na A4, tankowaliśmy na ostatnim BP przed granicą i wieźliśmy poł samochodu frykasów z Biedronki. Wokół nas lud polski w wozach międzynarodowych. Patrząc na rejestracje, ciężko aż uwierzyć, skąd ludzie gnają. Na autostradzie numery norweskie, brytyjskie, holenderskie a nawet francuskie. Mijali nas „Belgowie”, „Szwedzi” i „Niemcy”. I tylko po mordeczkach widać, że żadni z nich Europejczycy tylko nasi wyrobnicy. Nie bez powodu mówią na nas meksykanie Europy. Głowy wygolone, gęby nalane, nosy kartoflane. Na fotelach obok, piękne żony, z tyłu z reguły dwójka dzieciaków, czasem ktoś nawet psa wiezie. Resztę taboru stanowią dobra wszelakie, w kraju dostępne, nieodmiennie w siatki foliowe popakowane. Kwiat polskiej młodzieży wyjeżdża za chlebem.  
 Leo

 Foty z Googla

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz