czwartek, 5 stycznia 2017

Fajerwerki na pomarańczowo


 Fajerwerki po holendersku



   Holendrzy nie przykładają większej wagi do świąt Bożego Narodzenia, Wielkanocy, Chanuki czy Ramadanu (jeszcze). Są jednak pewne wydarzenia, które przyspieszają bicie serca zjadaczom Goudy. Pierwszy to Sinterklass, czyli Św. Mikołaj, o którym już wcześniej pisałem. Drugim jest sylwester z fajerwerkami. A właściwie ważne są same sztuczne ognie, petardy hukowe i inne wynalazki robiące dużo hałasu i błysku.


      Właściwie jedynym powodem, dla którego Holendrzy świętują nowy rok, jest prawo pozwalające odpalać legalnie petardy od rana do 2 w nocy. Impreza zaczyna się już dobrych kilka godzin przed północą. Co kilka minut gdzieś w sąsiedztwie wybucha kolejny pocisk z saletry, a mój pies dostaje pierdolca. Huk się niesie po ulicach i aktywuje kolejnych wielbicieli wystrzałów do jeszcze bardziej zwiększonej aktywności dźwiękowej. A pies wyyyje!!!!

    Holendrzy, o ile skąpią praktycznie na wszystkim, to w trakcie kupowania fajerwerków nie liczą się z kosztami. Co roku potrafią wyjebać (w powietrze) 70 mln euro (sic). Zakupy na poziomie 300 euro za zestaw sztucznych ogni są rzeczą normalną. Jest jednak pewien problem. Prawo holenderskie jest bardzo restrykcyjne względem norm bezpieczeństwa. Dlatego wszystkie dostępne na rynku produkty są stosunkowo małe i mało widowiskowe. Czyli dokładnie nie takie, na jakie liczą konsumenci. Co więcej, można je kupić jedynie na trzy dni przed Sylwestrem. Stąd pod koniec roku policja regularnie prowadzi obławy na granicach z Niemcami i Belgią na szmuglerów ładunków wybuchowych (czyli zatrzymuje prawie wszystkie pojazdy na holenderskich blachach i konfiskuje petardy). Jest to dość ryzykowne, bo można dostać wysoką karę pieniężną i roboty publiczne. Na szczęście dla widowiska, sprytni hukowcy zawsze jakoś sprowadzą trochę towaru do kraju, by spokojnie wysadzić go sobie w powietrze, lub w ręce jak coś pójdzie nie tak.



    Co ciekawe w Holandii nie ma zwyczaju robić koncertów sylwestrowych czy jakichś większych pokazów z pieniędzy municypalnych. Wszyscy siedzą raczej w domu w towarzystwie rodziny czy przyjaciół popijają piwo i zajadają się ciastkami Oliebollen (takie pączki bez róży). Do niedawna prawie nikt nie kupował szampana (drogi). Teraz gdy ceny spadły, pija się również bąbelki, choć raczej w formie budżetowej. Lepiej wszystkie środki przeznaczyć na błyski i wybuchy.

   O ile w mieście, hałasy i wystrzały przypominają dźwięki, jakie można było usłyszeć w oblężonym Sarajewie, To o północy mamy do czynienia z bombardowaniem Berlina. Wybucha wszystko i wszędzie. Psy wyją, dzieci płaczą, ludzie się bawią. Prawdziwe pandemonium w morzu ognia i wybuchów. Czasami ktoś oberwie petardą, ale nikt nie robi z tego afery. Na niebie robi się jasno jak w dzień i głośno jak w gdańskiej stoczni. Prawdziwe bachanalia żarzących się lontów, świetlnych rozbłysków i głuchych eksplozji. Po godzinie słuchania jak twój pies wyje ze strachu i lata po domu jak poparzony, w końcu sąsiadom kończą im się zabawki. Nastaje cisza. Za to ulice toną w śmieciach i resztkach niewybuchów. Po asfalcie pałętają się całe hałdy syfu, jaki pozostawili imprezowicze. Potem te śmieci zalegają na chodnikach i rynsztokach miesiącami. A ludzie czekają, aż ktoś je łaskawie posprząta. Trzeba im jednak przyznać, że mają rozmach skur...syny.
Leo
P.S. Tabletki uspakajające dla czworonogów nie działają ani trochę, Wiec jak ktoś się zastanawia czy wydać na nie 10 euro, to niech sobie odpuści.