Psy po Holendersku
Holenderski pies to leniwy
pies. To pies co mało biega, mało szczeka. To stwór co nawet mało
chodzi. I tu się wszystko zgadza bo jaki pan taki czworonóg.
Problem w tym że psy nie jeżdżą na rowerze, a przynajmniej nie
wszystkie.
W Holandii prawie każdy
ma psa, a niektórzy nawet dwa. Pies jest trochę jak samochód,
posiadanie psa jest uosobieniem z pewnego luksusu, gdyż pies nie
jest zwierzęciem, mogącym być pomocnym w pracy, a środki na jego
utrzymanie posiadać trzeba. Dlatego też stwierdzono, że
posiadający psy są osobami zamożnymi, dysponującymi środkami na
utrzymanie psa, więc mogą także płacić podatki. Bo w Holandii
zawsze znajdzie się jakiś pies srający na ulicy I jakiś podatek,
który będziesz musiał zapłacić. Innymi słowy Holandia to kraj
psów na smyczy I opłat. I tu dochodzimy do paradoksu. No bo jak to
jest, że Holendrzy, którzy są skąpi pozwalają sobie na psy,
które im służą po to aby móc za nie płacić.
Zacznijmy od tego, że
pies w Holandii musi zawsze być na smyczy. No I z reguły trzeba to
holendrom przyznać, że się na tej smyczy znajduje. Na sznurku
ciągniemy futrzaka na wybieg. Bo w miastach na każdym osiedlu jest
przynajmniej jedno miejsce, gdzie wolno czworonoga na chwilę
wypuścić. Najpierw lustrujemy łąkę, czy nie ma innych
czworonogów a potem spuszczamy kundla ze smyczy.
Jeżeli nasz pies zna
podstawy Savior vivre I nie gryzie innych psów to możemy go
wyprowadzać grupowo. Jeżeli jednak jest aspołeczny to musi czekać
przed wybiegiem w kolejce, aż łąka się zwolni. Na takiej łące
człowiek nawiązuje różne znajomości I uczy się rozmawiać o
pogodzie. Bo muszę tu dodać, że lud Nizin zawsze rozmawia o
pogodzie. To taki narodowe hobby jak rowery, wiatraki I podatki. Taka
forma wyprowadzania psów bardzo zacieśnia więzy sąsiedzkie. Sam
już poznałem dzięki tej metodzie pół osiedla. Stajemy wtedy w
kółku I rozmawiamy. A psy udają, że się bawią. Z reguły, po
kilku minutach, psy też stają w kółku I czekają aż skończymy
rozmawiać. Zauważyłem, ze Tesla z początku był wyjątkowo
nieprzystosowany, bo zamiast stać, biegał I to wywoływał
zamieszanie wśród psów stojących. Powoli jednak obserwuje, że on
też nabiera holenderskiego zwyczaju stania w tłumie I rozmawiania o
pogodzie. Pocieszam się tym, że ciągle tli się w nim choć
odrobina polskiej duszy, więc zwyczajowo po naszemu ciągle na coś
narzeka.
Jednak stojąc I
rozmawiając w ludzkim gronie, właściciele psów cały czas
obserwują, wypatrują I pilnują. Patrzą, który pies się zesra.
Jak już któryś zabrudzi łąkę, to właściciel uzbrojony w
woreczek foliowy idzie posprzątać. Inni odprowadzają go wzrokiem I
sprawdzają czy na pewno kupę z wybiegu usunął. Dopiero jak klocek
trafia do kosza na śmieci rozmowa rusza dalej. Przy czym taka
kontrola dotyczy tylko innych właścicieli. Jak holender jest sam I
nikt go nie obserwuje, to kupa najczęściej pozostaje w miejscu jej
zrobienia. Ewidentnie, moim sąsiadom często zdarza się być nie
obserwowanymi bo ulice są zasrane jak toaleta na dworcu w
Pruszkowie. Swoją drogą jest na to proste wytłumaczenie. Nikt nie
sprząta po milusińskich bo nie ma koszy na śmieci, to których
można by wszystko potem wyrzucić. Sam się kilka razy przekonałem,
niosąc potem woreczek z zawartością kilkanaście minut I
rozglądając się gdzie by to tu wyrzucić. Kilka razy z tego
wszystkiego doniosłem wszystko do domu. A przecież nie po to psa
się wyprowadza, aby za nim kupy nosić.
Surowe kalwinistyczne
wychowanie nauczyło też Holendrów, że pies to po prostu pies, i w
przeciwieństwie do Niemiec, psy się głównie trzyma w domu a nie
zabiera do kawiarni albo sklepu. Psami się nie epatuje, nie chwali,
nie podnieca. Psa się po prostu ma, karmi, wyprowadza i co najwyżej
się za niego płaci. I te psy wyglądają na całkiem szczęśliwe
jak sobie tak stoją i gadają o pogodzie.
LEO
LEO
Foty z Googla
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz