Dlaczego w Holandii wszystko trzeba załatwiać z mordą?
Holendrzy znani są w Europie z mocno
liberalnego i wyluzowanego podejścia do życia. Z reguły nigdzie im
się nie spieszy (zwłaszcza w sklepowej kolejce), nie przywiązują
większej uwagi do szczegółów, oraz z pewną dozą sympatii patrzą
na cudzą niefrasobliwość. Jeżeli na coś się umawiasz z
Holendrem, możesz być prawie pewien, że wbrew jego zapewnieniom
umowa ta wcale nie będzie tak do końca przestrzegana. Nie wynika to
jednak ze złej woli, lecz pewnej dozy bylejakości. Mieszkańcy
Niderlandów lubią stosować starą zasadę – Jak czegoś nie
wolno, ale nikt nie widzi to trochę można. To się tyczy rzeczy tak
przyziemnych jak choćby sprzątanie kup po swoim pupilu (wyjątkowo
omijana zasada społeczna – widoczna na każdym rogu), do naprawdę
poważnych jak jeżdżenie autem po kilku piwach lub jointach.
(niestety jest to zjawisko tutaj dość popularne).
To samo się tyczy punktualności. Dla
Pomarańczowych czas jest pojęciem względnym, rozciągliwym i na
wszystko jest go mnóstwo. Wiele działań znajduje się zwykle w
mitycznej krainie zwanej „jutro”. A najlepszą formą
jakiegokolwiek działania jest branie rzeczy na przeczekanie. A nuż
się wszystko samo rozwiąże. Jak nie wiesz to poczekaj. Nie jest to
praktyka tak bardzo odmienna od naszej rodzimej, a jednak pomimo tej
przypadłości wszystko ciągle się tu kręci i brnie do przodu.
Wszyscy starają się być mili i uśmiechnięci. Bo chociaż idziesz
coś załatwić i jak zwykle wychodzisz z niczym to przynajmniej było
miło, była kawa i było „gezelig”.
Dlatego gdy naprawdę musisz coś
załatwić szybko i skutecznie to trzeba to zrobić „po Niemiecku”.
Najlepiej krzykiem, groźbą i zastraszeniem. To jedyna metoda,
która działa na Holendrów (oni też graniczą z Niemcami i wiedzą
jak to jest). Petent, który się awanturuje, jest niemiły i
bezczelny jest zwykle obsługiwany jako pierwszy. To nie o to chodzi,
że ktoś się go boi – po prostu chodzi o to żeby sobie jak
najszybciej poszedł i najlepiej już nie wracał. To trochę
przypomina grę w cykora. Wchodzisz do banku, jesteś miły i chętny
na współpracę to się okazuje, że niestety nic się dla Ciebie
nie da zrobić. Umowa nie taka, zarobki nie takie, zasady nie takie
itd. Ale jak już podniesiesz głos, to nagle wychodzi na to, że
trochę się da. A jak zabierasz swoje papiery robisz trochę szumu
aby wszyscy w banku słyszeli i mówisz, że idziesz do konkurencji
to nagle wszystkie wątpliwości zostają rozwiane a umowa, która
jest jak najbardziej korzystna dla obu stron szybko ląduje na biurku
do podpisania.
Tak samo jest u lekarza. Ten będzie
Cię odsyłał w nieskończoność, aż zażądasz w kategoryczny
sposób konkretnego działania. Gdy wyczuje zdecydowanie w twoim
głosie i pełną determinacje to wtenczas okazuje się, że leczenie
jest możliwe, leki dostępne a wszystko nie zajmuje dłużej niż
kilka minut. Podobnie jest z wszelkimi urzędnikami, sprzedawcami,
usługodawcami. Aby pobudzić ich do działania, trzeba ich wyciągnąć
z ich strefy komfortu i przeczekiwania. Gdy już muszą się z kimś
skonfrontować ich działania są szybkie i skuteczne.
Nie można też zapominać o stałym
telefonicznym lub osobistym gnębieniu Holendra. Jeżeli pragniesz
coś załatwić zdalnie przygotuj się na to, że trzeba będzie
kilkakrotnie przypomnieć o sobie i zwykle ponownie wyłuszczyć
swoją sprawę od początku. Zwykle po trzecim czwartym ponagleniu
sprawa zostaje w końcu załatwiona. Z reguły mogłaby już być
już po pierwszym telefonie, jednak widocznie nie zapadliśmy dobrze
w pamięć naszemu rozmówcy i on po prostu o nas zapomniał.
Widocznie skoro nie dzwonisz dwukrotnie to znaczy, że ci wcale na
tym nie zależy. Zalatuje to wręcz nękaniem, ale oni chyba to
lubią. Irytujące? Owszem. Na pocieszenie powiem, że z reguły
wszystko w Holandii da się „załatwić”. Przy dobrej niemieckiej
argumentacji, Holender z chęcią przymknie oko na przepisy, zrobi
odmienną wykładnie prawa i zgodzi się z tobą. Trzeba mu w tym
tylko trochę pomóc. Czego wszystkim niecierpliwym życzę.
P.S. - Rzeczone zasady wcale nie tyczą
się podatków i Urzędu Skarbowego – ale tak to jest chyba w
każdym kraju.