Dlaczego Holendrzy jeżdżą starymi
wrakami
Jak już pewnie wiecie, albo właśnie
się dowiadujecie, tydzień temu przeprowadziliśmy się z Niemiec do
Holandii. Przywitało nas słońce (tu podobno to rzadkość),
uśmiechnięci ludzie (w Niemczech to rzadkość) i masa starych
samochodów (tu to norma, w Niemczech rzadkość). Jako, że póki co
zajmujemy się osiedlaniem wśród wiatraków, znalazłem trochę
czasu na pierwsze obserwacje i porównania. Na całe szczęście mamy
już internet, więc w wolnych chwilach pasjonujemy się
rasistowskimi dowcipami Jeremy`iego Clarksona, popisami kapitana
Snuji i podbudowujemy się wzrostem Richarda Hamonda. Innymi słowy
24 godziny na dobę oglądamy Top Gear. (zamiast malować dom)
Nasze nowe hobby spowodowało, że
dokładnie rozglądamy się po ulicy i obserwujemy co też jeździ u
nas w sąsiedztwie. I powiem wam, że jesteśmy bardzo rozczarowani.
Bogaci skądinąd Holendrzy jeżdżą takim rzęchami, że w naszym
pięknym kraju ciężko takie nawet spotkać. To zupełne
przeciwieństwo Dojczlandu, gdzie auta są synonimem bogactwa i
statusu majątkowego. Tutaj natomiast wszyscy ciągle zapychają na
rowerach, a auta wyciągają od święta i na zakupy. Ale i tak nie
tłumaczy to dlaczego trzymają taki badziew przed domem.
To naprawdę zabawne oglądać jak
świetnie ubrany, uczesany i wyraźnie sytuowany młody biznesmen
pakuje swoje metr dziewięćdziesiąt do małego starego forda Ka.
Chłopak musiał się złożyć niczym szwajcarski scyzoryk i
wepchnąć do auta wielkości meleksa. Do tego wiózł jeszcze swoją
dziewczynę czy partnerkę, która swoje szerokie i umięśnione od
pedałowania uda musiała zmieścić na małym niemal dziecięcym
foteliku. Oboje byli tacy wielcy, że mogliby kierować autem z
tylnego siedzenia. Sam jestem przywiązany do swojego autka, ale
jeżdżenie pojazdem, które osiągnęło pełnoletniość wydaje mi
się lekką przesadą. A tu ciągle pod domami stoją modele z lat
80-tych i 90-tych. (kiedy ostatni raz widzieliście Forda Sierre,
albo Merca mydelniczkę)
Dlatego jeżdżąc po Eindhoven byłem
strasznie dumny z mojego diesla kombi, do chwili gdy zacząłem
czytać o czekających mnie podatkach drogowych. Nagle cały
holenderski szrot stał się zrozumiały, a wyprawy rowerowe kuszące.
Okazało się, że Holendrzy wydawałoby się dość mądry naród,
mają bardzo ciekawy system podatkowy. Mianowicie, naliczają sobie
podatki od wagi i wieku samochodu. Przy czym, im auto jest starsze,
tym tańsze. Jest to kompletne zaprzeczenie niemieckich czy polskich
koncepcji, aby wymieniać park maszynowy na coraz nowocześniejszy.
Holendrzy mają w tym tochę logiki, bo po co nabijać kiesę
producentom samochodowym, skoro żadnych się nie ma się w swoim
kraju (wyjątek ciężarówki DAF). Jeszcze zabawniejsze jest
naliczanie podatku w zależności od wagi samochodu. Im mniej waży,
tym mniej się za niego płaci. Kurwa przecież samochód to nie jest
złoto, żeby go ważyć. W efekcie dla holendrów lepiej jest mieć
nastoletniego seicento, który kopci i puszcza olej ale waży 900
kilo niż nowy ekologiczny super-samochód spełniający piętnaście
najnowszych norm ekologicznych. Gdzie tu logika nie wiem.
Pewne jest tylko, to że w najbliższym
czasie będę musiał sprzedać swoją czerwoną strzałę i kupić
jakiś mały samochód na baterie, najlepiej im starszy tym lepszy.
Mówią, że kobiety są jak wino im starsze tym lepsze. Nie wiem, w
Niemczech większość kobiet jest starych i to najczęściej w wieku
emerytalnym, ale czy są lepsze to mi się nie wydaje. Tak samo z
holenderskim samochodami, jak ktoś lubi klimat lat 90-tych to
powinien wpaść w odwiedziny. Ale dla miłośników Top Geara to tu
raczej bieda jest. Nie pozostaje nic innego jak przesiąść się na
rower, albo do komunikacji miejskiej. Tu mam jeszcze jedną
ciekawostkę. W Eindhoven, jeździ kilka bardzo ciekawych i
ekologicznych autobusów.
Parę lat temu gród Philipsa, który
nie bardzo może się poszczycić zabytkami ani kanałami czy innymi
wiatrakami, postanowił czymś się jednak wyróżniać na tle
pięknej Holandii. Jako pierwszy chciał posiadać innowacyjne
bezzałogowe autobusy miejskie, które miały być sterowane
komputerowo. Zamiast kierowców miała ziać pustka, a zdrowie
pasażerów było w rękach maszyn. Zainwestowali, zakupili,
poinstalowali odpowiednie urządzenia, określili algorytmy, innymi
słowy przepłacili. Na inauguracje zaprosili panią minister do
spraw transportu. Usadzili na podwyższeniu i zademonstrowali nowy
bezzałogowy autobus. Nowoczesna maszyna na oczach pani minister
wpakowała się w najbliższy nadjeżdżający samochód. Pokaz
zakończył się natychmiast, a pani minister, stwierdziła,że
bardzo fajny ten system, ale może warto by na niego jeszcze trochę
poczekać. Radcy miejscy nie załamywali jednak rąk. Bo przecież
autobusy, są elektryczne i dalej ekologiczne. Wsadzili za kierownice
kierowców z krwi i kości i puścili na miasto. Nie wiem, jak długo
działał ten eksperyment, ale z całą pewnością mogę zapewnić,
że obecnie te elektryczne pojazdy jeżdżą na dieslach. Tak więc o
dupę rozbij tą całą innowacyjność. W ten sposób, Eindhoven
może się pochwalić prawdopodobnie najdroższymi autobusami
miejskimi w Holandii, które trują tak samo jak wszystkie inne.
Brawo. Widocznie holenderscy kierowcy pomni tej lekcji, też nie
dowierzają nowoczesnym konstrukcjom i wolą swoje nastoletnie
pordzewiałe wozy zamiast nowych aut z salonu. Tak myślę, że gdyby
w holenderskich autach zamiast silników były pedały, to wszyscy by
woleli pedałować zamiast płacić jakieś cholerne podatki.
Leo